jhook
/ 91.194.145.* / 2016-03-15 09:17
Największą krzywdą wyrządzoną Narodowi przez polityków (od prawa do lewa) było przeświadczenie, że emerytury zależą od decyzji politycznych i teraz ludziom się wydaje, że od polityków zależy, co z tymi emeryturami będzie. Tymczasem emerytury to nie polityka, tylko matematyka, a ta nie posiada poglądów politycznych i nie bierze udziału w wyborach. Jeśli np. jakaś kobieta zarabia (aż) średnią krajową (ok. 4 tys. brutto), to na emeryturę odkłada ok. 650 zł. miesięcznie. Jeśliby nawet chciała mieć emeryturę nawet o połowę niższą (2 tys.), to łatwo obliczyć, że aby przeżyć miesiąc na emeryturze, musi trzy miesiące pracować. Jeśli zatem odejdzie na emeryturę w wieku 60 lat i będzie żyła lat 80. czyli 20 lat na emeryturze, to aby zapewnić sobie świadczenie w wys. 2 tys. musiałaby trzy razy tyle, czyli 60 lat pracować. Inaczej emerytura jej będzie na poziomie ok. 30% zarobków. To naprawdę nie są skomplikowane obliczenia. ZUS (cokolwiek by o nim nie sądzić) nie wytrzyma tego i nie ma co argumentować, że kiedyś było inaczej, bo kiedyś facet odchodził na emeryturę w wieku 65 lat, a w wieku lat 68 umierał, więc na emerytury nie brakowało i można było "rozdawać" przywileje. Nie ma co też argumentować, że nie wszyscy dożywają emerytury, bo ci, którzy umierają wcześniej mniej więcej równoważą tych, którzy żyją dłużej, niż wynikałoby to ze statystyki. Emerytury trzeba odpolitycznić i zlikwidować przywileje. Moim zdaniem najlepszy jest system kanadyjski, gdzie każdy, bez względu na zarobki płaci taką samą niewielką składkę i każdy, bez względu na zarobki, otrzymuje taką samą niewielką państwową emeryturę, a o resztę trzeba się zatroszczyć samemu. Chciał coś takiego wprowadzić SLD za czasów premiera Cimoszewicza, ale lewicy nie wypadało forsować takiego systemu i został zakrzyczany przez własne środowisko polityczne. Jego następca - niejaki Buzek wolał system chilijski od kanadyjskiego i skutki tego odczuwamy do dziś.