Niezależny
/ 217.153.253.* / 2007-01-31 23:47
Idę do przychodzi, przyjmuje mnie lekarz pierwszego kontaktu - diagnoza - "zbadać mnie musi specjalista". Udaję się do niego, /zastając go w szpitalu, bo tam pracuje/ w rejestracji przedstawiam skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu i dowiaduję się, że limit do niego został wyczerpany w pierwszych dniach stycznia i mogę być przyjęty przez niego tylko prywatnie. Taka wizyta, w zależności od stopnia zaawansowania choroby kosztuje od 50 do 150 zł./PLN/. "Mam niską emeryturę i nie stać mnie na to". W odpowiedzi słyszę - ' Musi się pan uzbroić w cierpliwość". Pytam dalej - "Jeżeli zapłacę, to gdzie będę badany przez szanownego specjalistę?" - pada odpowiedź: - "Oczywiście tutaj, na miejscu. Zdziwiony zadaję następne pytanie - "A na czyim sprzęcie pan doktor dokona badania?" - Szerokie i piękne oczy pani pielęgniarki zakwitają zdumieniem i niedowierzaniem, później zniecierpliwiem. Pada natychmiastowa odpowiedź: - "Oczywiście u nas w szpitalu. Pytam jeszcze cichym głosem zbolałego pacjenta: - "To pan doktor prywatnie nie przyjmuje u siebie w domowym gabinecie i nie bada na swoim sprzęcie?" Zdenerwowana piękna pani pielęgniarka odpowiada mi: - Chyba pan jest chory, do psychiatry są jeszcze wolne limity, ten pana może przyjąć i to bez kolejki no i nie korzysta ze sprzętu".
Mam jeszcze zasadnicze jedno pytanie: - Dlaczego by nie sprywatyzować wszystkich szpitali, a składki wszystkich, które zabiera mi państwo z mojej emerytury nie wpłyną do sprywatyzowanego szpitala w całości, bo wtedy będę miał 100% pewność, że będę przyjęty do specjalisty, który wtedy zbada mnie na prywatnym sprzęcie, za który ja i wszyscy ludzie już zapłacili, a z których ściąga się haracz na ubezpieczenie zdrowotne i robi się prywatne fuchy korzystając ze szpitalnego i wszystkich sprzętu specjalistycznego.