dabor
/ 217.99.70.* / 2009-06-19 22:06
Podsumujmy jednak, co tak naprawdę nam grozi, z tym, że musimy
pamiętać o możliwości nałożenia się dwóch zjawisk astrofizycznych.
Pierwsze z nich, to wyrwa w magnetosferze która odbija szkodliwe
promieniowanie. Jej obszar ma być największy właśnie w roku 2012,
a wtedy też mamy przewidywane maximum aktywności Słońca. Daje to nam
emisję promieniowania dwukrotnie większą niż w pamiętnym roku 1913.
Ta niewyobrażalna fala może uszkodzić satelity, a na powierzchni
planety systemy telekomunikacyjne, sieci elektryczne oraz urządzenia
elektroniczne. Człowiek także posiada system bioelektryczny, a więc
właściwości rakotwórcze i mutagenne tego promieniowania to nie jest
wszystko, co nam grozi. Homo sapiensom może nieżle odbijać, coś jak
juhasom podczas halnego, a że coś jest na rzeczy, potwierdza nam rok
1913. Wówczas dziury w magnetosferze nie było, a i tak skończyło się
wielką światową i powszechnym dawaniem po mordzie. Za trzy-cztery
lata mogą ganiać z głowicami w walizkach.
Wróćmy na moment do Readera i jego przepowiedni lodowej. W XVII
wieku mieliśmy okres ochłodzenia nazywany mini epoką lodowcową, coś
takiego, ale w nieco większej skali może się w tej sytuacji pojawić
powtórnie. Tutaj tylko można mieć nadzieję, że narastający efekt
cieplarniany, do walki z którym się szykujemy, paradoksalnie ocali
nas od uroków życia eskimosów. Zbudowanie igloo nie jest wcale takie
łatwe a białe niedżwiedzie są miłe tylko w zoo.
To jeszcze nie koniec atrakcji, czeka nas, przyczajone od wielu
lat, to drugie wydarzenie, mogące się właśnie w 2012 nałożyć na opad
promieniowania. Przypomnijmy sobie, przerost odwrotnego strumienia
magnetyczego i te niewypowiedziane wnioski, które się nasuwały. A
potem sonda Themis i potwierdzenie. Powiedzmy to głośno : bieguny
mogą się nam zbiesić, Australia będzie na północy a Szwecja na
południe od Polski. Wszystkie kompasy do wyrzucenia a mapy do pieca.
Przebiegunowanie planetarne to nic nowego, kilka razy je mieliśmy,
tylko że na bardzo długo przed Sumerami, a więc nikt tak do końca
nie wie jak to będzie przebiegać. Mamy tylko ten kalendarz Majów i
dziwne wpisy o końcu epoki. Jeżeli ich wiedza astrofizyczna była na
tak wysokim poziomie jak astronomiczna, lub też byli w posiadaniu
bardzo dawnych przekazów relacjonujących takie zjawisko, to należało
by przyjrzeć się bliżej tym zapisom. Miejmy tu nadzieję, że skończy
się na wymianie kompasów i drukowaniu nowych map.
A na koniec, rzecz oczywista, powracamy do przewidywanego kierunku,
jaki mogłaby ostatecznie przyjąć w 2012 roku gospodarka światowa.
Jeżeli powyższe przewidywania spełnią się przynajmniej w połowie,
to kierunek rynków, przynajmniej tych które przetrwają, jest chyba
już wiadomy. Nasi elliottowcy-pesymiści będą, o ile to przeżyją,
triumfować a superbessa zacznie wszystko pożerać.
Index DJIA może zejdzie nie tylko do 400 punktów, jak sądzi
Prechter, ale nawet poniżej skali. Pojawią się też, w miejsce dolara,
euro i franka, nowe dominujące waluty : sztaba złota, flacha samogonu
i kanister z ropą. Jakaś giwera także się pewnie przyda.