sfinja
/ 178.37.199.* / 2015-11-05 09:12
Wracam do "prostego człowieka". Wygląda to tak. Kiedy się pisze o tożsamości Jarosława, która z natury jest plebejska, z tym się zgadzam, natychmiast słyszy się o szlachetnie urodzonym herbu Pomian. Tuż po tym jak się usłyszy o herbie Pomian, było nie było szlacheckiej sygnaturze, w prawdzie takiej zaściankowej, ale jednak, słyszymy że, Jarosław nie w salonach chowany, ale wśród prostego gminu. Powtórzę, z natury Jarosław plebejski, z dziedzictwa, w co trudno uwierzyć, magnat cał twarzą. Niezwykle pogmatwany życiorys Jarosława i jego przodków, jest bardziej atrakcyjny niż go dotąd kreowano. Ja rozumiem, że na przykład taki członek SLD co to się wychował w Łodzi Fabryczna, czy na innej Pradze, może sobie przykleić na czole metkę, człowieka z ludu, ale dziecko herbu Pomian? Dziecko szczęścia, wychowane najpierw w żoliborskim apartamencie, potem w żoliborskiej willi, dzielnicy elit, tak znienawidzonych przez Kaczyńskiego. Dziecko z taką szlachecką wkładką, w roli przywódcy chłopstwa i proletariatu, jawi się nieco groteskowo. Bardzo mnie wzruszyła głęboka wiara, wśród prostego ludu, napotkana na forum, jak to się Jarosław chował na ulicy pośród chłopców biegających za fajerką. Zabawnie wzruszające, ale o tym za chwilę, najpierw salonowe, elitarne i szlacheckie korzenie rodzinne Jarosława. Rodzina Jarosława przybyła "za Buga", zarówno ze strony matki jak i ojca. Polskości w tych przodkach tyle co kot napłakał. Dość powiedzieć, że pradziadkowie Jarosława słowa po polsku nie potrafili wydukać, mieli rosyjskie obywatelstwo i robili karierę w carskiej armii. Kariery zawodowych oficerów, nie yych wcielanych na siłę, biednych szeregowców, wyciąganych z obozów niemieckich, ale prawdziwa "nastajaścia staryszna".
Od strony ojca rodzina Jarosława to obszarnicy i oligarchowie, babka Franciszka, posiadała solidny majątek w okolicach Odessy, dziadek Aleksander był wysokim urzędnikiem kolejowym. Kiedy zawitali z ziemi obcej do Polski, Franciszka zajęła się "aferami", prowadząc biuro obrotu nieruchomościami, a Aleksander awansował na naczelnika węzła kolejowego. Od strony matki, rodzina Jasiewicz, to przede wszystkim Aleksander, dziadek Jarosława. Lewicowiec z krwi i kości, zatwardziały socjalista, nienawidzący Piłsudskiego, sanacji i wszystkiego co z piłsudczykami związane. Uczciwie trzeba oddać, że mimo poglądów socjalistycznych, nie przepadał za komunistami. Poglądy lewicowe nie przeszkadzały mu również, w powodzeniu własnej firmy budowlanej. Aleksander był inżynierem, projektantem spółdzielni mieszkaniowej w Warszawie. Wszystko można powiedzieć, o Jarosławie, ale nie to, że Jarosław jest dzieckiem prostego ludu, Jarosław to potomek, obszarników, ruskich oficerów, wysoko postawionych urzędników kolei i inżyniera socjalisty. Przechodzimy o jedno pokolenie wyżej, czyli do rodziców naszego bohatera, co to nie zna zapachu cygar, smaku ananasa i nie wie o czym się plotkuje na salonach. Jako, że matka kurka, to wbrew powszechnej opinii, nie jest ostatnie propagandowe bydle, tylko takie bardziej przedostatnie, muszę powiedzieć rzecz następującą. Rodzice Jarosława, mają przepiękną kartę powstańczą, patriotyczną i narodową. Matka Jarosława była żołnierką AK i sanitariuszką Powstania Warszawskiego, ojciec był prawdziwym bohaterem. Ranny w powstaniu, stracił kciuk, uciekł z obozu pod Skierniewicami, ukrywając się pod ciałami. Ta karta Rajmunda, jest gotowym materiałem na fantastyczny scenariusz o losach polskich bohaterów, Rajmund Kaczyński został odznaczony Krzyżem Walecznych i krzyżem Virtuti Militari. Ja z takiego ojca byłbym dumny, ale nie słyszałem aby którykolwiek z braci, kiedykolwiek ojcem się chwalił, wręcz przeciwnie, obaj mają ewidentny żal i jakiś kompleks ojca, być może z tego powodu, że ojciec porzucił ich i żył w separacji z matką, a być może z następujących powodów.
Po wojnie dawni Akowcy nie mają lekkiego życia, są prześladowani, więzieni, wykluczani z życia społecznego, ale są tacy, którzy się nie poddają, między innymi ci z oddziału Rajmunda. Dawni koledzy i towarzysze broni Rajmunda, organizują coroczne spotkanie upamiętniające Powstanie, ale próżno tam szukać Rajmunda, on robi wielką karierę w PRL, wręcz nieprawdopodobnie wielką. O akowcach przypomni sobie dopiero na spokojnej emeryturze. W latach 50-tych Rajmund dostaje mieszkanie na Żoliborzu, duży piętrowy apartament, najpierw ze współlokatorami, potem Politechnika Warszawska przyznaje mu dodatkowy przydział i jest już lokatorem samodzielnym. Takie mieszkania mogli mieć nieliczni, nawet nie każdy sekretarz mógł sobie na to pozwolić, a akowiec mógł jedynie pomarzyć. Władze stalinowskie traktują Rajmunda jak pieszczocha, mimo jego przeszłości. Jak wiemy w PRL cuda się nie zdarzały, Rajmund musiał odpłacić komunie za dobrodziejstwa i tak też robił. Był jednym z wykładowców na Polskiej "Sorbonie". To specjalna "komórka edukacyjna" przy Politechnice Warszawskiej, szkoląca w dwuletnim cyklu pezetpeerowskich aparat