troszkę historii

kacper1991 / 2006-12-03 19:44
Jestem z Wami od 1,5 roku w maju umoczyłem +/-20% -nerwy ,pozdrowienia dla twardziela Oseska (też bawię sie niwelatorem),obecnie jestem poza rynkiem i W 100% zgadzam się z Brydzią (pozdrawiam)...myslę że burza mózgów w waszym wykonaniu (wszyskich z forum) powaliła by najlepszych anali...

http://www.przekroj.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1694&Itemid=48
Po każdej hossie przychodzi bessa, a ludzie i tak zawsze są zaskoczeni.

To już krach czy tylko chwilowe odreagowanie wcześniejszych niebotycznych wzrostów cen akcji? Takie pytanie stawiają sobie ludzie giełdy na początku każdej bessy. Tak było podczas krachu z 1994 roku, potem z roku 2000. Za pierwszym razem inwestorów uspokajał nawet prezes giełdy, by tylko ustrzec rynek przed paniczną wyprzedażą akcji. Inwestorzy nie posłuchali i zrobili swoje. Ceny akcji spadały na łeb na szyję. Początkujący inwestorzy patrzyli z niedowierzaniem i przerażeniem, jak tracą pieniądze jeszcze szybciej, niż je zarabiali. Wskaźnik mierzący giełdową koniunkturę, czyli Warszawski Indeks Giełdowy, stracił w ciągu 10 miesięcy około 80 proc.
Jeszcze większe straty poniosło wielu szczęśliwych do niedawna posiadaczy wystanych w kolejkach z listami społecznymi akcji. Potem było odreagowanie i stagnacja. I po czterech latach rozpoczęła się dwuletnia hossa wywołana przez spółki nowej ekonomii, czyli mnożące się jak grzyby po deszczu firmy informatyczno-telekomunikacyjne. Zyski były niebotyczne. Nawet ponad dwa tysiące w ciągu roku. Świat giełdowy piał z zachwytu, a kioskarki pytały, jakie akcje kupić. I stało się. Kiedy pojawiła się euforia i ulica mówiła głośno o nieograniczonych niemalże zarobkach na giełdzie, napompowany jak balon rynek pękł. Nie tylko w Polsce zresztą. Przede wszystkim w USA, a potem w innych krajach. Spanikowani inwestorzy sprzedawali pikujące papiery. Główny indeks warszawskiej giełdy stracił niemal dokładnie tyle, ile zyskał podczas hossy. Bessa trwała do września roku 2002.
I zaczęła się nowa hossa. Ale wtedy prawie nikt w nią nie wierzył. Bo tak jest zawsze. Prawdziwa wiara w hossę przychodzi po kilku latach wzrostów, kiedy ma się ku końcowi. Tę regułę znowu potwierdziła warszawska giełda. W ciągu zaledwie kilku pierwszych miesięcy roku do funduszy inwestujących także w akcje wpłynęło około 11 mld oszczędności Polaków. Po kilku latach uwierzyli w trwałość hossy i, co naturalne, chcieli mieć swój udział w zyskach z rosnących w szalonym tempie cen akcji. I znowu stało się to, co zwykle. Ceny i indeksy giełdowe się odwróciły. Popędziły w dół szybciej, niż rosły.
Dzisiaj jednak warszawska giełda to nie miejsce pozyskiwania kapitału dla kilkunastu spółek, jak było to 12 lat temu, i nie miejsce wyzwalania adrenaliny dla około miliona inwestorów. Dziś bezpośrednio i pośrednio poprzez fundusze emerytalne i inwestycyjne ma tu swoje pieniądze około 12 mln Polaków. A wartość notowanych tu grubo ponad 200 spółek stanowi już prawie jedną trzecią produktu krajowego brutto Polski, czyli ponad 30 proc. wartości wszystkich towarów i usług wytworzonych na terenie Polski w ciągu roku.
I strach pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby posiadacze jednostek uczestnictwa funduszy akcyjnych zaczęli je masowo umarzać i z giełdy odpływałyby miliardy, które wcześniej na nią przypłynęły. Gdzie będzie kres spadków? W optymistycznym wariancie bessa mogłaby znieść około 38 proc. trzyletniej zwyżki, w pesymistycznym – niespełna 62 proc. Historia rynków światowych pokazuje, że w tym wypadku bardziej prawdopodobny jest scenariusz optymistyczny. Ale to i tak oznacza o wiele większe niż 38-proc. spadki cen wielu akcji. Z drugiej strony nie znaczy to wcale, że takie bolesne straty poniosą także uczestnicy funduszy, szczególnie emerytalnych. Przede wszystkim te ostatnie lokują w akcjach około 30 proc. swoich aktywów. Ponadto wiele funduszy emerytalnych, a także wielu inwestorów zagranicznych, mając świadomość przewartościowania akcji i nadchodzącego krachu, już wcześniej zaczęło wycofywać z giełdy pieniądze. Ze spadającymi akcjami zostali liczący na chwilową korektę i dalsze zwyżki oraz fundusze inwestycyjne, którym statuty nakazują inwestowanie w akcje.
Bessa jest zjawiskiem tak samo naturalnym jak hossa i jeszcze nikomu nigdzie na świecie nie udało się przed nią uchronić. Zresztą nie ma takiej potrzeby, bo najpierw urealnia ona ceny, a kiedy akcje są już tak tanie, że stają się niedowartościowane, trend się odwraca i ceny idą na nowo w górę.
Chodzi o to, by przestrzegać reguł, które pozwolą na giełdzie zarobić i uchronią przed stratami. Najsłynniejszy bodaj bankier świata Nathan Rothschild zapytany, czy istnieje jakiś sposób zarobienia pieniędzy na giełdzie, powiedział: „Z pewnością istnieje. Osobiście nigdy nie kupuję po cenach najniższych i zawsze sprzedaję za wcześnie”. Czego wszystkim początkującym, a i doświadczonym inwestorom życzę.


Tadeusz A. Mosz
Wpisy na forum dyskusyjnym Money.pl stanowią wyraz osobistych opinii i poglądów ich autorów i nie powinien być traktowany jako rekomendacja kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych. Money.pl nie ponosi za nie odpowiedzialności.

Najnowsze wpisy