Oszolomowaty
/ 91.7.76.* / 2011-10-04 17:46
Zostawmy słowa Matola w milczeniu - niech dalej sobie autobusem jeździ i ucieka przed kibicami - jak przystało POpremierowi 40 mln narodu w środku Europy. Tutaj o tym co się stało wczoraj a czego Monej nie propaguje cały dzień:
"....Wstępem do opisu zdarzenia musi być krótka wycieczka do tego wymarzonego, cywilizowanego świata, ale także do Europy. Jeżeli mowa o świecie, to w obojętnie jakiej stacji, czy to ulubionej telewizji Demokratów, czy też wizytówce Republikanów, żaden topowy dziennikarz nie pozwoliłby sobie na ton i formułę „dyskusji” jaką narzucił prowincjonalny chłoptaś z Zielonej Góry. Obojętnie, czy konserwatywny dziennikarz rozmawiałby z Clintonem, czy lewicowy z Bushem, nie doszłoby do prawie godzinnej impertynencji i desperacji w poszukiwaniu haka i pałki na byłego prezydenta USA. Analogicznie rzecz się ma w standardzie europejskim, mowa o zachodnim standardzie, czy to Schroeder, czy Merkel, mogą być spokojni, gdy wchodzą do studia poważnej TV, nie w tym rzecz, że będzie łatwo, ale pewnych granic śmieszności nie przekracza się nigdy. Teraz wróćmy, za co z góry przepraszam, na mentalne zadupie, czyli do realiów PRL-u II. Żaden były premier z ostatniego dwudziestolecia i jeszcze wcześniej, bo trzeba dorzucić zarówno Kiszczaka, jak i Rakowskiego, nie był przesłuchiwany w publicznej telewizji, w tak jarmarcznym stylu jaki zaprezentował redaktor Lis. Roman Giertych, Andrzej Lepper, Waldemar Pawlak, Józef Oleksy, Jerzy Buzek i wspomniani Kiszczak z Rakowskim, nie mieli do czynienia z podobnym wykwitem chamstwa jaki zaordynował redaktor Lis byłemu premierowi Kaczyńskiemu.
Znów krótka wycieczka na zachód, która pozwoli zrozumieć, że gdyby jednak do czegoś tak skandalicznego w wielkim świecie doszło, redaktor w 5 sekund po skandalu wylatuje z hukiem, a stacja przeprasza nie tylko polityka, ale przede wszystkim swoich widzów. Powtarzać się nie będę, bo wielu już to zauważyło, przy zastosowaniu minimum symetrii, redaktor Lis powinien skończyć kilkukrotnie gorzej niż swego czasu skończył redaktor Gembarowski. Szczerze wątpię, aby coś podobnego miało miejsce i to przeczucie wiążę z obserwacjami, mimo wszystko telewizja Kwiatkowskiego i później rządy Milera były prawdziwym liberalizmem w zestawieniu z tym, co się dzieje z mediami i rządami za czasów PO. Nawet w warunkach PRL-u II, pod rządami przefarbowanych komunistów, nie osiągnięto w mitycznej przestrzeni publicznej takiego dna, jakie zafundowały nam wszystkim rządy Tuska i Lisów. Być może pierwsze zdania stwarzają wrażenie, że autor czuje się wzburzony, zbulwersowany i żąda satysfakcji w postaci restrykcji. Fałszywe wrażenie. Autor niezmiernie dziękuje redaktorowi Lisowi i TVP za popis. Wydawało się, że tak prostego propagandowego rozegrania nie da się spieprzyć, a już zaliczyć blamaż, jest prawie niemożliwym, tymczasem Lisowi udało się w pełni skompromitować nie tylko siebie, ale całą retorykę miłości.
Obłędny wzrok redaktora, ton funkcjonariusza, rozpaczliwe, na oślep, szukanie kija i tak ewidentne próby sprowokowania Kaczyńskiego, że nawet co niektórym zwolennikom Palikota musiało się zrobić głupio. Lis obrał najgłupszą z możliwych taktyk, wszedł w skórę stereotypowego wizerunku Kaczyńskiego i tym chaotycznym cepem, przejął rolę agresora, napastnika, kibola, który okładał jakiegoś biednego staruszka, któremu w dodatku umarł brat. Tego efektu nie da się zatrzeć, zachowania Lisa i jego bezsilność była tak czytelna, a z drugiej strony musiała tak rozpalić zwolenników Kaczyńskiego, że pan redaktor załatwił PiS dwie najważniejsze rzeczy. Po pierwsze mobilizację lektoratu, w ciemno zakładam, że nawet umiarkowani i wąchający się zwolennicy PiS, mieli podniesione ciśnienie i rzucali nie jednym słowem w stronę telewizora. Bardzo poważny zastrzyk mobilizacji, bo nic tak nie mobilizuje, jak ewidentne faulowanie i drukowanie meczu, z czym mieliśmy do czynienia. Po drugie Lis pokazał, że te wszystkie ciągotki Kaczyńskiego do zamordyzmu, autokracji i przesłuchań, w najlepszym wypadku niczym się nie różnią od mentalności redaktora Lisa, czyli klasycznego przedstawiciela drugiej strony, a wielu zobaczyło w Lisie coś pomiędzy Macierewiczem i Ziobro, za najlepszych konferencyjnych czasów.
Wszystko to razem świadczy o jednym. Nerwy puściły, strzeliły wszystkie postronki, Lis dostał misję od grupy trzymającej władzę, aby w imieniu skrzydła A, bronił cywilizacji skrzydła A, czyli ciepłej wody w kranie, bo taki standard ambicjonalny wyznaczył sam Tusk. Wystarczyło szeroko się uśmiechać, być miłym fajnym redaktorem, w tle puszczać dokładnie te bzdety sprzed 20, 15, 10 i 5 lat i może samo by się zrobiło, a jak nie, to przynajmniej byłby remi, co w połączeniu z ekspertami daje miażdżące zwycięstwo. Dziecko wie, że kontrast powoduje przyciąganie uwagi, Lis się rozmył przy Kaczyńskim, co więcej przejął funkcję i stylistykę, którą miał wydobyć z Kaczyńskiego. Pełna porażka, Lis jak sądzę miał zastąpić Tuska i pewnie dostał od Ostapowicza wytyczne,