Przez kilkadziesiąt lat ekonomiści spierali się i analizowali, jakie były przyczyny tak wielkich rozmiarów kryzysu lat 30. Obowiązujące stało się wyjaśnienie Miltona Friedmana, a potem Bena Bernanke, że czynnikiem, który przesądził o tym, że tąpnięcie na giełdzie jesienią 1929 roku przekształciło się w długotrwałą depresję, było to, że władze zachowały się biernie, dopuszczając do paniki bankowej i załamania sektora finansowego.
Dziś wszyscy (nie dotyczy to wszystkich dyskutantów niniejszego forum) wiedzą, że nie można dopuścić do załamania sektora finansowego. Pozostaje jednak pytanie, czy działania podejmowane dzisiaj (w tym stymulowanie wzrostu/ zahamowanie spadku popytu konsumpcyjnego) są adekwatne do sytuacji kryzysu 1929-33 i czy będą one skuteczne i wystarczające.
Zbliżamy się obecnie do sytuacji deflacyjnej pułapki płynności, kiedy stopy są często na poziomie bliskim zera a ci, którzy dostają pieniądze, zamiast puszczać je do gospodarki, wolą je zatrzymywać (psychologia, która zaczyna sterować również działaniami banków). W naszych warunkach dochodzi dodatkowy element – uzależnienie polskich banków od ich zagranicznych matek, a te „zalecają” swoim córkom ograniczanie akcji kredytowej. Na szczęście zorientowała się w tym KNF (lepiej późno niż wcale), która wysłała do zarządów i rad nadzorczych banków pismo zawierające wycinki z prawa bankowego, przypominając, że to tylko te organy (a nie zagranica) odpowiadają za zarządzanie ryzykiem i politykę kredytową. Czy będzie to skuteczne ?!
Dlatego też coraz częściej zaczynają padać w niektórych krajach (również u nas) propozycje powrotu do „starego” Keynesa (" Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza" ) i jego teorii pobudzania popytu poprzez zwiększanie deficytu budżetowego. Ułomnością wszystkich tych propozycji czy działań jest przecenianie znaczenia popytu konsumpcyjnego przy jakoby niedocenianiu wagi „popytu inwestycyjnego”. Znacznie łatwiej jest przekonać przeciętnego podatnika do zwiększenia konsumpcji niż podmiot gospodarczy do inwestowania w tych niepewnych czasach. A przecież nie wolno zapominać, że zachęcanie do konsumpcji ma charakter działania raczej krótkookresowego (pomijając już sam fakt kosztów takiego zachęcania). Jeżeli w ślad za tym nie powstanie u przedsiębiorców świadomość potrzeby inwestowania, ten impuls fiskalny wypali się a pozostanie jedynie zwiększone zadłużenie.
Wydaje się, że powyższą kwestię wyboru najlepiej zrozumiały Chiny. W swoim pakiecie stymulacyjnym (wartości prawie 14% przewidywanego na ten rok PKB) Chiny dają zdecydowany priorytet inwestycjom, mimo że już obecnie posiadają one bardzo poważny udział w PKB. Nie zapomniano przy tym o skromniejszym, ale jednak bodźcu dla popytu konsumpcyjnego – zwiększone wydatki na opiekę zdrowotną i edukację, poprawa dochodów rolników oraz nisko dochodowych gospodarstw miejskich.