ZWD
/ 164.126.238.* / 2015-04-27 09:00
„Był przełom czerwca i lipca 1999 roku. Pracowałem wtedy w “Super Expressie”. Razem z Robertem Zielińskim stanowiliśmy “śledczy team” dziennikarski “SE”. Robert zadzwonił, przejęty. Dostał “cynk” o dużej aferze w wojsku. W redakcji opowiedział o co chodzi. Chodziło o “Pro Civili”, Wojskową Akademię Techniczną i PKO BP. W tle WSI.” [...]
I wtedy zaczęły się dziać wokół mnie dziwne rzeczy. Nagle moją pracę szefostwo “SE” zaczęło źle oceniać. Nagle przestała liczyć się jakość materiałów, a zaczęłą ilość. W dodatku ważne było na jakiej stronie i ile publikowano moje artykuły. Podliczano ile miałem “jedynek”, ile “trójek”, a ile “cover story”. Spadały, jak iskry dziwne plotki. Atmosfera wokół mnie gęstniała z dnia na dzień. W końcu w połowie 1999 roku szefostwo “SE” postanowiło się ze mną rostać. Dziwne, że wtedy gdy zaczęliśmy porządnie rozpracowywać z Robertem akurat sprawę Pro Cyvili. Po latach wiem, że było to na rękę WSI. Musieli spokojnie kończyć swoje przekręty z innymi bankami i rozpocząć tuszowanie sprawy. Robertowi w końcu udało się całą aferę opisać, lecz dopiero w marcu 2000 roku. Po ponad pół roku od kiedy wspólnie zabraliśmy się za tą sprawę. Po moim odejściu z “SE”, a przed publikacją tekstu Roberta działy się dziwne rzeczy z osobami zaangażowanymi w przekręt. Jeden z wojskowych inicjatorów akcji z drenowaniem PKO BP i innych banków zginął w wypadku. Innego zasztyletowano, kogoś pobili nieznani sprawcy. Zaś pewien J. S., który dysponował jednym z kont przekręciarzy poleciał w Sekułę, czyli dwukrotnie postrzelił się w brzuch. Można więc powiedzieć, iż ze mną postąpiono łagodnie. Wyrzucono tylko z pracy i pozbawiono środków do życia. Lecz nie pozbawiono samego życia. Ot, takie tam utrudnienia.