Myślę, że bardziej podstawowym problemem jest tempo chińskiego rozwoju gospodarczego, który podnosi ceny surowców, a tym samym pogrąża gospodarkę usa. Chiny mają tanią siłę roboczą (jeszcze) więc drogie surowce mogą kupować w dużych ilościach odbijając sobie na płacach, co niweluje koszty względne w handlu zagranicznym. Amerykanie takiego ruchu nie mogą zrobić, chyba, że chcą osiągnąć chiński poziom życia. Ponadto Chińczycy płacą małe podatki, korzystając z rajów podatkowych na Wyspach Owczych, na co władze chińskie przymykają oczy bo zyski są ponownie inwestowane w Chinach, a jak wszędzie, władze mają w tym interes, co nie wszędzie jest dobre. Amerykanie tak w większości nie mogą robić co dodatkowo utrudnia im prowadzenie przedsiębiorstw, handlu i usług. Zatem moim zdaniem, głównie na tym mogą się koncentrować rozmowy gospodarcze. usa raczej chcą skłonić Chiny do obniżenia tempa rozwoju ekonomicznego, a poprzez to do obniżenia cen surowców na świecie. Chinom, zapewne, za bardzo się to nie podoba, ,ale w obecnej sytuacji raczej nie stać ich na wojnę ekonomiczną z usa, po tym jak Europa staje się coraz bardziej proamerykańska (zwycięstwo Sarkozy'ego we Francji). Zatem tym razem sobie chyba odpuszczą i spróbują razem z Rosją, Indiami i Japonią za 15-20 lat. Wtedy mogą mieć PKB 1,5 raza większy od usa co i tak będzie mało na tą liczbę ludności, gdyż powinien być 3-krotnie większy, aby poziom życia był jednakowy, a co wydaje się być celem rządu Chin w najbliższej politycznej przyszłości (jakieś 50 lat - jedno pokolenie polityków). Zatem tym razem mogą zwolnić i wojny raczej nie będzie, choć następne kryzysy ekonomiczne mogą być coraz ostrzejsze. Jak wiadomo amerykańskie kanonierki były w Chinach, więc może jakiś chiński generał też by chciał popływać po Missisipi albo Potomaku i postrzelać tu, i ówdzie.