NoDucks
/ 213.158.197.* / 2007-03-13 16:53
Są na tym świecie ludzie, którzy na własnej skórze przekonali się, jak Wałęsa walczył o demokrację po '89 roku i choćbyście stawali na głowie - to stare czasy już minęły i w dobie Internetu ich świadectwa nie uda wam się już zakrzyczeć...
------------------------------------
"Przebojem ostatnich dni stała się sprawa tzw. „inwigilacji prawicy”, która miała miejsce za czasów rządów prezydenta Wałęsy. Większość ludzi, którzy dziś czytają i słuchają o tych sprawach nie bardzo wiedzą, o co chodziło, dlatego opowiem (bardzo skrótowo) jak to przebiegało w praktyce, bo i ja z tą agenturą wojowałem i to z powodzeniem. ...
Za czasów Wałęsy w Unii Polityki Realnej pojawiła się niewielka, ale dobrze ulokowana w jej władzach, grupa ludzi powiązanych z pałacem prezydenckim. Wałęsa kaperował ich prostymi sposobami a to umieszczając w Radach prezydenckich, a to dając intratne kontrakty na remont Pałacu Namiestnikowskiego itp. Wiem coś o tym, bo i moją skromną osobę próbowano skaptować a czynił to nie byle, kto lecz osobiście prof. Lech Falandysz. Agentura wewnątrz UPR była źródłem ciągłych niesnasek i pospolitego warcholstwa, ale do czasu można było z tym jako tako funkcjonować. Wiedziałem, że coś się świeci i zawczasu porobiłem kopie ewidencji członków UPR’u, a w Centrali przy ul. Nowy Świat 41 i w firmie, która miała wspólne wejście z Centralą miałem zaufanych ludzi. Okazało się, że słusznie! Uderzono nas, kiedy Wałęsa wybory przegrał a Kwaśniewski był dopiero prezydentem – elektem. Zapewne Czytelnicy pamiętają ten okres za sprawą afery „Olina”, która właśnie wtedy wybuchła. Wydarzenia maiły dramatyczny przebieg – agentura zwołała gdzieś na Śląsku, Konwetykl partii (uznany potem przez Sąd Naczelny za nielegalny) i wybrała „prezesem” UPR’u najbardziej prominentnego agenta. Następnej nocy wdarli się siłą i w towarzystwie uzbrojonej (!) ochrony do Centrali partii, pozrywali telefony, ówczesnego legalnego prezesa chcieli wyrzucić z jego gabinetu, ale nie odważyli się zrobić tego siłą i prezes (Janusz Korwin – Mikke) pozostał w swoim gabinecie przez kilka dni nie dając się wyrzucić. Do siedziby nie wpuszczano nikogo z członków partii zaś pojawiło się tam sporo dziwnych typów. Trzeba był przystąpić do walki. Pamiętajmy, że w tamtych czasach telefonów komórkowych niemal nie było a poczta elektroniczna była w powijakach – komunikacja była bardzo utrudniona. Pojechałem do Warszawy i w domu prezesa siedzącego w dobrowolnym „areszcie” utworzyłem centrum dowodzenia. Udało mi się w ciągu kilku dni zmobilizować ok. 200 najbardziej zaufanych członków partii i ściągnąć ich do Warszawy. Kiedy pojawili się w takiej sile przed siedzibą Centrali agenci wezwali pomoc a konkretnie oddziały prewencji policji państwowej. Ta zjawiła się w ciągu kilku minut i utworzyła kordon nie pozwalając członkom partii i jej władz wejść do własnej siedziby okupowanej przez zamachowców i ich ochronę! Wtedy, znając dobrze sytuację wewnątrz budynku, poleciłem otworzyć ciężką kratę zamykającą okno do sąsiedniej firmy (policja go nie pilnowała) i kiedy to nastąpiło wdarłem się pierwszy na mury zanim zdołali dobiec policjanci z pałami. Za mną poszli następni i po kilku minutach było po wszystkim – zwiali wszyscy agenci i ich ochrona (zgubili w popłochu pistolet i radiostację!!), Policja z nosem na kwintę sobie pojechała, przywróciłem łączność ze światem zewnętrznym i właściwie było już po zamachu. Chwała Bogu nikomu nic się nie stało nie licząc mojej podartej marynarki. Przeprowadzone wewnętrzne śledztwo wskazywało, że zamachowcami stała kancelaria prezydenta Wałęsy, minister Milczanowski itp. Na szczęście UPR’u agentura nie zlikwidowała (choć jeszcze później próbowała) zaś wdrożony przeze mnie system bezpieczeństwa działał bezlitośnie i do czasu kiedy byłem wiceprezesem UPR’u organizacja była bezpieczna. Później już nie. Teraz, Drodzy Czytelnicy, wiecie jak wyglądała w praktyce „inwigilacja prawicy” i dlaczego tak mi zależy na lustracji i dekomunizacji.
Mariusz Waszak