Euro to dla nas wymierne szkody. W razie kryzysu sztywny kurs to same wady. Kiedy waluta kraju traci w kryzysie, rośnie eksport - bo dzięki słabnącej walucie zaczyna się on bardziej opłacać, podczas gdy produkcja na rynek własny też rośnie bo import staje się mniej opłacalny. To pobudza wzrost. To działa jak insulina i glukagon w zdrowym organizmie człowieka przyczyniając się do powstania gospodarczej równowagi.
Płynność z własną walutą zamiast EURO jest właśnie o wiele większa bo nie musimy czekać na decyzję z zewnątrz o ratowaniu naszego budżetu jak to robi teraz chociażby Grecja. Płynność możemy sobie sami załatwić, wystarczy żeby bank centralny był zreformowany i gotowy do interwencji. Dopóki guzik do drukowania banknotów jest u nas możemy decydować o wzroście płynności nawet wtedy kiedy innemu państwu nie jest to na rękę. Grecy już nie mogą tego zrobić, ale co gorsza ich waluta nie traci na wartości bo to przecież Euro, eksport nie rośnie, import nie maleje.
"Nasz sektor bankowy jest mały i płytki i zbudowany na oszczędnościach" i właśnie dlatego kiedy wszystkim państwom zachodu banki padały jak muchy, my nie musieliśmy się tym martwić bo nie mieliśmy gospodarki przeładowanej kredytem, obligacjami, derywatami bez pokrycia w realnej gospodarce.
"Nie ma żadnego mechanizmu w systemie wspólnej waluty, który by prowadził do wzrostu cen". Mechanizm jest bardzo prosty - jeśli komuś znikają koszty związane z przewalutowaniem i związanym z tym ryzykiem to chętniej eksportuje za granicę. Krótko mówiąc to co jest jeszcze w Polsce tańsze niż w Niemczech po przyjęciu Euro stanie się tak samo drogie jak tam, a nawet droższe bo u nas sprzedawca doliczy obok swojej marży wyższy polski
VAT.