"To już krach czy tylko chwilowe odreagowanie wcześniejszych niebotycznych wzrostów cen akcji? Takie pytanie stawiają sobie ludzie giełdy na początku każdej bessy. Tak było podczas krachu z 1994 roku, potem z roku 2000. Za pierwszym razem inwestorów uspokajał nawet prezes giełdy, by tylko ustrzec rynek przed paniczną wyprzedażą akcji. Inwestorzy nie posłuchali i zrobili swoje. Ceny akcji spadały na łeb na szyję. Początkujący inwestorzy patrzyli z niedowierzaniem i przerażeniem, jak tracą pieniądze jeszcze szybciej, niż je zarabiali. Wskaźnik mierzący giełdową koniunkturę, czyli Warszawski Indeks Giełdowy, stracił w ciągu 10 miesięcy około 80 proc.
Jeszcze większe straty poniosło wielu szczęśliwych do niedawna posiadaczy wystanych w kolejkach z listami społecznymi akcji. Potem było odreagowanie i stagnacja. I po czterech latach rozpoczęła się dwuletnia hossa wywołana przez spółki nowej ekonomii, czyli mnożące się jak grzyby po deszczu firmy informatyczno-telekomunikacyjne. Zyski były niebotyczne. Nawet ponad dwa tysiące w ciągu roku. Świat giełdowy piał z zachwytu, a kioskarki pytały, jakie
akcje kupić. I stało się. Kiedy pojawiła się euforia i ulica mówiła głośno o nieograniczonych niemalże zarobkach na giełdzie, napompowany jak balon rynek pękł. Nie tylko w Polsce zresztą. Przede wszystkim w USA, a potem w innych krajach. Spanikowani inwestorzy sprzedawali pikujące papiery. Główny indeks warszawskiej giełdy stracił niemal dokładnie tyle, ile zyskał podczas hossy. Bessa trwała do września roku 2002.
I zaczęła się nowa hossa. Ale wtedy prawie nikt w nią nie wierzył. Bo tak jest zawsze. Prawdziwa wiara w hossę przychodzi po kilku latach wzrostów, kiedy ma się ku końcowi. Tę regułę znowu potwierdziła warszawska giełda. W ciągu zaledwie kilku pierwszych miesięcy roku do funduszy inwestujących także w
akcje wpłynęło około 11 mld oszczędności Polaków. Po kilku latach uwierzyli w trwałość hossy i, co naturalne, chcieli mieć swój udział w zyskach z rosnących w szalonym tempie cen akcji. I znowu stało się to, co zwykle. Ceny i indeksy giełdowe się odwróciły. Popędziły w dół szybciej, niż rosły."