needle
/ 2008-03-10 14:15
/
Bez rangi
http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/index.html
Mizoandria, albo nienawiść postępowa (feministkom, symbolicznym fallusem pisane z okazji 8 marca)
--------------------------------------------------------------------------------
Jak wiadomo istnieją co najmniej dwa rodzaje nienawiści. Mianowicie: nienawiść słuszna, i nienawiść niesłuszna, lub inaczej - nienawiść postępowa i nienawiść reakcyjna. Z okazji tzw. "święta kobiet" zajmiemy się dziś jednym z przykładów słusznej nienawiści postępowej, to jest - feministyczną mizoandrią. Gdyby zaplątała się tutaj jakaś feministka niechybnie usłyszałbym w tym miejscu, że piszę bzdury. Feministki nie nienawidzą mężczyzn - powiedziałaby feministka - przeciwnie, feministki kochają wszystkich ludzi, a jeśli czegoś nie lubią, to "systemu", który krzywdzi i kobiety i mężczyzn (choć kobiety bardziej). Coś takiego powiedziałaby mi pewnie feministka, zresztą nie musimy powoływać się na wirtualne feministki, możemy zacytować feministkę z krwi i kości, czyli Kingę Dunin, która przy jakiejś okazji oznajmiła, że feminizm nie ma nic wspólnego z lubieniem czy nie lubieniem mężczyzn i należy w końcu się tego nauczyć...
Jest to blaga. Można sobie oczywiście gadać o "walce z systemem", rzecz w tym, że "system" jest jak powietrze, namacalni zaś są jego beneficjenci, a za beneficjentów "patriarchatu" robią w oczach feministek mężczyźni. Jest tak, pomimo tego, że przy innych okazjach feministki twierdzą, że mężczyźni sami nie wiedzą, ile na „patriarchacie” tracą, i, że byliby dużo szczęśliwsi po feministycznej rewolucji. Nie da się tak łatwo oddzielić mężczyzn od „systemu”. Działa tu po prostu zasada, którą świetnie ilustruje powiedzenie nadwornego pisarza Stalina, Ilii Erenburga, który o likwidowanych "kułakach" napisał : "Żaden z nich nie był niczemu winien, lecz należeli do klasy, która była wszystkiemu winna".
Tak więc - feministyczna mizoandria kwitnie. "Choć wszyscy się zaklinają, że tak nie jest, nie tylko potępia się niecne męskie czyny, lecz powszechnie krytykuje cały męski ród" - ocenia sytuację Elizabeth Badinter. Zgadza się z nią Joanna Mizielińska, autorka dzieła "(De)konstrukcji kobiecości", która obraz mężczyzn kreowany przez radykalne feministki określa jako "totalnie demoniczny" [2] Jaki to obraz? Może on wyglądać tak:: "Mężczyźni nie umieją żyć bez wojny. Są z dziada pradziada mięsożerni, a czasem nawet ludożerczy. Żeby mieć co jeść muszą zabijać, nieustannie ujarzmiać naturę" [3]. Ten opis drapieżnego zwierza zwanego mężczyzną wyszedł spod pióra pani Luce Irigaray, będącej - jak zapewnia nas Joanna Bator - najciekawszą współczesną feministyczną filozofką [4].
Zdarza się - można powiedzieć. Rzecz w tym, że nie idzie o odosobniony wyskok pewnej prominentnej feministki. Chodzi o to, że mizoandryczny rys obecny jest silnie w feminizmie jako takim. Według Badinter, feministyczna krytyka tego co męskie jest tak druzgocząca i powszechna, że potępienia uniknąć może "ledwie garstka" mężczyzn. Zapewne takich jak niejaki John Stoltenberg, amerykański działacz feministyczny, który głosi, że należy skończyć z męskością, zresztą - konsekwentnie - sam "odmawia bycia mężczyzną". Stoltenberg przetrwa, reszta mężczyzn jest stracona. Pani Solanas w popularnym wśród części feministek manifeście pisze zresztą wprost o potrzebie eksterminacji mężczyzn. A ponieważ panuje moda na zestawianie czego się da z nazistami, ja zestawię sobie feministyczną mizoandrię z nazistowskim antysemityzmem. Zbieżność retoryk bywa zastanawiająca. Posłuchajmy uważanej za tęgą femistyczną głowę pani Daly: "Istnienie społeczeństwa opiera się na nierówności, to jest na zawłaszczeniu kobiecej energii przez mężczyzn. (...). Ojcowie Pasożyci ukrywają swe wampiryzowanie kobiecej energii. (...) wiadomo, że kobiety są źródłem energii (i dlatego) patriarchalni mężczyźni starają się ustawicznie posiąść i skonsumować nas" (z dzieła: gyn/ecology). "Dla mężczyzn (...) życie równoznaczne jest z żywieniem się ciałami i umysłami kobiet i wysysaniem z nich energii, za cenę ich uśmiercania. Jak Dracula mężczyźni żywią się krwią kobiecą" (z dzieła:, Beyond God the Father).
A teraz Adolf Hitler o Żydach: "Ta koncepcja nie miała miejsca w przypadku żyda, on nigdy nie był nomadem, był pasozytem na ciele innych narodów. (...). Jego rozmnożenie na całym swiecie jest typowe dla pasożytów! On zawsze poszukuje żerowisk dla swojej rasy. (...). Aby zaistnieć jako pasożyt wewnątrz narodu żyd musi się posłużyć pracą, aby zaprzeczyć swojej prawdziwej, wewnętrznej naturze. Im bardziej inteligentny jest poszczególny żyd, tym większe powodzenie osiągnie w swoim oszustwie. Może powiedzie mu się tak dobrze, że większość społeczeństwa uwierzy, że zyd naprawdę jest anglikiem, niemcem, albo włochem, chociaż innej wiary" . I w innym miejscu: "żydowski sposób postępowania jest następujący: zwraca się do robotników, udaje współczucie dla ich losu lub oburzenie z powodu ich ubóstwa, aby zyskać ich zaufanie. Stara się zanalizować prawdziwe lub zmyslone trudności ich zycia i wzmagać w nich pragnienie zmiany egzystencji. Z nieprawdopodobną bystrością wzmaga żądanie socjalnej sprawiedliwości we wszystkich ludziach aryjskiego pochodzenia i walczy o usunięcie socjalnego zła w jasno określonym celu. Tworzy doktrynę marksistowską. (...). Pod płaszczykiem socjalnych ideii ukryte są prawdziwe szatańskie zamiary i są one z beszczelną szczerością otwarcie pokazywane. Przez kategoryczne podważanie wartości jednosti, jak również wartości narodu i rasowej doniosłości, niszczy elementarne zasady całej ludzkiej kultury, która opiera się na tych czynnikach".
Nie inaczej, według feministek zachowują się mężczyźni. By pasożytować na kobietach - posługują się oszustwem.. Według Daly: " ...rycerskość mężczyzn, niesienie pomocy, troskliwość, ich sztuka, ich szacunek dla nas, błogosławieństwa i miłość" kryją w sobie inne treści niż się wydaje i służą utrzymywaniu kobiet na właściwym im miejscu "ofiar seksizmu". Te analogie można mnożyć. Dałoby się – na przykład – zestawić nazistowskie mity o prastarej cywilizacji aryjskiej, z której ostały się jeno resztki z feministycznymi opowieściami o złotym wieku matriarchatu, można by tropić podobieństwa między nazistowskimi i feministycznymi poszukiwaniami religijnymi (religia odpowiednia dla rasy i religia odpowiednia dla kobiet). I tak dalej, i tak dalej... Zresztą – każdemu, kto cierpi na nadmiar czasu polecam symultaniczną lekturę „Kryzysu ideologii niemieckiej” pana Mossea, i „Myśli feministycznej. Krótkiego wprowadzenia” pani Putnam-Tong. Wracajmy do mizoandrii...