antobojar
/ 151.224.175.* / 2013-04-27 17:54
Jak Kaczory kręciły lody… W maju 1990 roku Jarosław Kaczyński, Sławomir Siwek, Maciej Zalewski, Krzysztof Czabański, Bogusław Heba oraz Maria Stolzman założyli Fundację Prasową "Solidarność". Na fundusz założycielski zrzucili się po 300 tys. zł od osoby (wówczas równowartość 31 USD). Całemu przedsięwzięciu pobłogosławił gdański arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Wkrótce po zarejestrowaniu kaczej fundacji jej majątek nagle wzrósł niepomiernie. Stało się tak dzięki niebywałej szczodrości państwowego wówczas Banku Przemysłowo-Handlowego z Krakowa. Bank obdarował fundację kwotą 1,2 mld zł (tj. ok. 126 tys. USD) oraz dodatkowo podnajął od niej jedną kondygnację w budynku w Al. Jerozolimskich 125, płacąc z góry skapitalizowany czynsz za 13 lat, w łącznej wysokości około 40 mld zł (ok. 4 mln 210 tys. USD). Ówczesny prezes BPH nie był filantropem. Godząc się na zawarcie umowy korzystnej dla Jarosława Kaczyńskiego, liczył, że się to zarządowi banku per saldo opłaci w wymiarze finansowym i politycznym. Istotnie człowiek Kaczorów, wałęsowski minister Siwek, wszczął u prezesa NBP starania o to, aby bank "sponsorujący" kaczą fundację został w pierwszej kolejności sprywatyzowany. Dziś niektórzy nazwaliby gest banku sponsoringiem politycznym albo korumpowaniem jak kto woli. Kaczyńscy i ich totumfaccy zapłaciwszy na fundusz założycielski Fundacji Prasowej "Solidarność" zaledwie po 31 dolców od osoby stali się dysponentami kwoty ponad 4,5 mln zielonych. Fundacja Kaczorów, na skutek formalnie legalnej, ale mającej skandaliczny posmak operacji, uzyskała duże środki i mogła za nie kupić na własność dziennik "Express Wieczorny" oraz kilka limuzyn, w tym Volvo do użytku prezesa Kaczyńskiego. Fundacja Prasowa "Solidarność" nabyła również dwie drukarnie przy ul. Nowogrodzkiej i Srebrnej w Warszawie. Te drukarnie fundacja kupiła na raty i stosunkowo niedrogo od Komisji Likwidacyjnej RSW. W myśl kuriozalnych zapisów statutu fundacji jej członkowie-założyciele mieli mieć dożywotnie prawo zawiadywania zgromadzonym majątkiem i to prawo mogli w dodatku dziedziczyć ich spadkobiercy! Kilku cwaniaków wyłożyło z własnych kieszeni łącznie równowartość mniej niż 200 dolców, by za te marne pieniądze stać się dożywotnimi dysponentami majątku o wartości kilku milionów dolarów na początek. Hasła na sztandarach, mowa trawa o patriotyzmie i solidarności - to tylko puste słowa, za którymi kryje się zakłamana historia.