Bitcurex, Coinroom, a teraz Bitmarket. Polskie giełdy kryptowalut nie mają ostatnio dobrej passy. Jednak teraz mówimy o znacznie większej skali problemu. Bitmarket był bowiem najstarszą i największą polską platformą do obrotu kryptowalutami. Szacuje się, że rachunki miało tu ok. 60 tys. użytkowników, którzy zdeponowali równowartość 112 mln zł.
We wtorkowy poranek zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Społeczność kryptowalutowa zamarła, gdy na stronie spółki pojawił się krótki komunikat o zakończeniu działalności z powodu problemów z płynnością. Próby kontaktu z zarządzającymi zdały się na nic. Poszkodowani użytkownicy założyli grupę na Facebooku, a do prokuratury zaczęły spływać zawiadomienia.
Zdaniem części użytkowników, z którymi rozmawialiśmy, pierwsze niepokojące symptomy pojawiły się na przełomie maja i czerwca. - Do użytkowników wysyłano informację o konieczności potwierdzenia tożsamości. To stara praktyka, aby odciąć użytkownika od pieniędzy, gdy następuje utrata płynności – mówi money.pl Miłosz Kaszyński, który jest jednym z poszkodowanych.
Inny poszkodowany opisał historię z marca, gdy chciał wycofać swoje środki z giełdy. "Zleciłem wypłatę około 60 BTC. Wypłata nie przychodziła przez dłuższy czas. Skontaktowałem się z działem pomocy. Odpisano mi, że chce ze mną porozmawiać sam prezes giełdy - pan Marcin Aszkiełowicz. Opowiedział mi o wielkich planach Bitmarketu i o tym, że potrzebują bitcoinów na wdrożenie nowego produktu. Obiecywał, że jeśli zostawię pieniądze, to będzie mi co miesiąc księgował 2,5 proc. No to się zgodziłem. Razem z doksięgowanymi odsetkami za pożyczkę, miałem w Bitmarkecie ponad 121 BTC. Dziś Aszkiełowicz nie odbiera telefonu i nie odpisuje na wiadomości" – napisał na forum o kryptowalutach jeden z użytkowników.
"Giełda na 100 proc. nie była ofiarą hakerskiego ataku ani konfliktu wewnętrznego. Była to już planowana od wielu miesięcy akcja przez kilku panów z panem A. i N. na czele" – skomentowała kolejna osoba.
Panowie A. i N. to wspomniany wcześniej Marcin Aszkiełowicz i Tobiasz Niemiro, przedsiębiorcy z Warmii i Mazur, którzy odkupili giełdę w 2015 roku. Następnie do inwestycji weszła notowana na GPW spółka IQ Partners, która kupiła estońską spółką Gyptrade. To ona była właścicielem domeny i znaku towarowego Bitmarket. Co ważne, prezesem Gyptrade był właśnie… Marcin Aszkiełowicz. Następnie IQ Partners planowało przejąć depozyty klientów giełdy. Do transakcji jednak nie doszło.
Prezesi IQ Partners twierdzą, że nie wiedzieli nic o problemach finansowych firmy Bitmarket, nie byli operatorem giełdy, a ich rola sprowadzała się do bycia wyłącznie inwestorami finansowymi. Co więcej, w poniedziałek przedstawiciele IQ Partners złożyli w prokuraturze rejonowej w Olsztynie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez zarządzających platformą Bitmarket.
W to, że prezesi IQ Partners o niczym nie wiedzieli, nie wierzą użytkownicy giełdy. - Ktoś namierzył adresy, na których przechowywane są środki z giełdy. Jest tam łącznie 50 mln zł. Można się do nich dostać tylko, jeśli ma się klucze prywatne. Takie klucze mają prezesi giełdy, więc niemożliwe jest, aby te pieniądze ukradła osoba z zewnątrz – tłumaczy pan Darek. Jak dodaje: - Spółka IQ Partners na 100 proc. wie wszystko, ponieważ utrzymują stały kontakt z administratorem, który ma dostęp do systemów informatycznych.
Giełdy, takie jak Bitmarket, nie podlegają żadnemu nadzorowi. Komisja Nadzoru Finansowego systematycznie przypomina, że inwestycje w kryptowaluty są niezwykle ryzykowne i… w zasadzie to tyle.
Czy afera Bitmarket będzie powtórką afery Amber Gold, ale w cyfrowym świecie? Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu i detektyw zajmujący się nadużyciami gospodarczymi nie ma wątpliwości.
- Mówi się, że giełdy kryptowalut dzielą się na takie, które już upadły oraz takie, które dopiero to zrobią. Rynek kryptowalut jest nieregulowany. Dotyczy to podmiotów, które na nim działają oraz produktów uznawanych za wysoce podatne na manipulacje. Dlatego nie można ich obecnie traktować inaczej niż produktów bardzo wysokiego ryzyka - mówi w rozmowie z money.pl.
Ekspert przywołuje dane, z których wynika, że oszustwa w obszarze bankowości czy inwestycji trwają średnio krócej niż 12 miesięcy. Dzieje się tak właśnie, że względu na nadzór, który sprawowany jest nad tymi obszarami. W przypadku Bitmarket oszustwo mogło być szykowane od kilku miesięcy.
- W przypadku niektórych znacznych rozmiarów oszustw gospodarczych często mówi się o więzieniu jako elemencie wpisanym w "ryzyko biznesu". Nawet jeśli uda się namierzyć sprawców oraz część środków, to po odsiedzeniu przysłowiowych 10 lat wyjdą, a później w spokoju do końca życia będą czerpali korzyść z ukrytych środków – puentuje Michał Rybak.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl