Ten temat Warszawa przerabiała wielokrotnie. Apele o zrównanie z ziemią Pałacu Kultury i Nauki – jednego z najbardziej charakterystycznych obiektów stolicy – raz na jakiś czas pojawiają się w przestrzeni publicznej. Teraz wróciły w cieniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wielu Polaków i mieszkańców innych krajów nawołuje do bojkotu wszelkich rosyjskich produktów, a takim niewątpliwie – w oczach krytyków tego obiektu – jest PKiN.
"Apeluję o zburzenie tego sowieckiego symbolu od zawsze. Zburzyć i zrobić tam park z ewentualnie jednym rzędem wieżowców od ul. Świętokrzyskiej. Trzeba zacząć podnosić w tej sprawie też argumenty ekologiczne – energochłonny etc." – napisał w sobotę na Twitterze Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
Ile kosztowałoby wyburzenie Pałacu Kultury i Nauki
W przeszłości pozytywnie o pomyśle wyburzenia PKiN wypowiadało się wielu polityków, także z obozu rządzącego, w tym Mateusz Morawiecki, który w 2017 r. – gdy był jeszcze wicepremierem oraz ministerem finansów i rozwoju – mówił, że jest za tym "żeby Pałac Kultury i Nauki, relikt panowania komunizmu, zniknął z centrum Warszawy". "Marzę o tym od 40 lat" – stwierdził wówczas polityk.
Pałac od 2007 r. jest wpisany do rejestru zabytków i jako taki jest prawnie chroniony. Konserwator, wydając decyzję o włączeniu go do rejestru, uznał, że obiekt "posiada wartość historyczną, artystyczną i związaną z nimi wartość naukową, co oznacza, że jego zachowanie leży w interesie społecznym". Ta decyzja wywołała wtedy gorące protesty.
Wyburzenie Pałacu byłoby bardzo kosztowne. Wiele lat temu warszawski ratusz przygotował raport, z którego wynikało, że przedsięwzięcie pochłonęłoby aż 900 mln zł. A mówimy tylko o wyburzeniu. Zagospodarowanie miejsca po PKiN to osobny temat. Trzeba też wziąć pod uwagę, że te szacunki mają kilka lat, a sytuacja gospodarcza i poziom inflacji w Polsce jest dziś zupełnie inny.
Pałac ma jednak w naszym kraju także wielu zwolenników. Wskazują na jego wartość historyczną oraz na to, że do jego powstania przyczyniło się szerokie grono polskich architektów i znakomitych artystów.
"Polski wkład w PKiN najlepiej widać w jego wnętrzach. Wystrój i wyposażenie najbardziej reprezentacyjnych sal jest w dużej mierze dziełem naszych artystów i rzemieślników" – przypominała "Gazeta Wyborcza" w 10. rocznicę uznania PKiN za zabytek.
"Do dziś zachowały się tu m.in. meble projektowane pod kierunkiem Jana Bogusławskiego, przepiękne żyrandole z ceramiki Heleny i Lecha Grześkiewiczów, żyrandole ze szkła w formie bukietów kwiatów Haliny Jastrzębowskiej, Wandy Zawidzkiej-Manteuffel i Henryka Gaszyńskiego czy latarnie i kinkiety kute z metalu w warszawskiej firmie Braci Łopieńskich, przekształconej w spółdzielnię Brąz Dekoracyjny" – wyliczała gazeta.
Pomysłu włączenia PKiN do rejestru zabytków bronił w 2007 r. prof. Waldemar Baraniewski, znawca powojennej polskiej architektury i sztuki. W swojej książce o tym budynku, wydanej w 2014 r., pisał tak:
"Co jakiś czas wracają emocjonalne pomysły wyburzenia gmachu. Tak, jakby to było idealnym rozwiązaniem tego festiwalu niemocy, który trwa w tym miejscu (przy Placu Defilad – przyp. red.) od 25 lat. Takie pomysły to tylko wyraz intelektualnej bezradności, a może usprawiedliwienie bezczynności wobec znacznie poważniejszych problemów centrum Warszawy. Ani jego symbolika, dziś uhistoryczniona i nieaktywna, ani forma, dawniej irytująca, a dziś uwodząca, nie są przyczyną kłopotów z Pałacem. To aprioryczny sposób jego osadzenia na tkance miasta (...)" – wskazywał Baraniewski w książce "Pałac w Warszawie", w której pisze m.in. o wielu niezrealizowanych pomysłach na zagospodarowanie terenu wokół Pałacu.