Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
oprac. KKG
|
aktualizacja

Rosyjscy dziennikarze przemówili. Tego nie wolno im napisać

Podziel się:

Przy publikowaniu materiałów o wojnie na Ukrainie redaktorzy naczelni prokremlowskich mediów w Rosji kierują się otrzymywanymi od władz wytycznymi, a pracownicy stosują autocenzurę - podaje telewizja Biełsat za rosyjskojęzycznym portalem Wot Tak, który rozmawiał z byłymi dziennikarzami o tym, jak zmieniła się ich praca od wybuchu wojny.

Rosyjscy dziennikarze przemówili. Tego nie wolno im napisać
Redaktorzy naczelni prokremlowskich mediów w Rosji kierują się otrzymywanymi od władz wytycznymi (East News, NATALIA KOLESNIKOVA)

Po rozpoczęciu pełnowymiarowej wojny na Ukrainie zmieniły się zasady w rosyjskich mediach: obowiązkowe stało się określenie "specjalna operacja wojskowa" zamiast "wojna", za rozpowszechnianie rzekomych fejk newsów o armii grozi więzienie, a w odniesieniu do rosyjskiej armii obowiązuje całkowity zakaz używania słów takich jak "agresja" czy "aneksja".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Milioner z branży pogrzebowej. Zdradza szczegóły biznesu - Tomasz Salski w Biznes Klasie

Jak pisze Biełsat, wiele państwowych i powiązanych z Kremlem mediów jeszcze przed pełnowymiarową inwazją Rosji na Ukrainę pracowało pod ścisłą kontrolą władz i nie było uważanych za wolne. Mimo to w warunkach pokoju czasami pozwalały sobie na odejście od kursu wyznaczonego przez Kreml. Zmieniło się to po lutym 2022 roku.

W marcu 2022 roku Duma Państwowa, czyli izba niższa rosyjskiego parlamentu, uchwaliła ustawy o dyskredytacji armii i rozpowszechnianiu fałszywych informacji na jej temat. Media musiały natychmiast dostosować się do nowych zasad, według których w sprawie wojny można publikować tylko oficjalne informacje z ministerstwa obrony Rosji. Później administracja prezydencka zaczęła wysyłać do mediów "metodyczki" – specjalne instrukcje dotyczące sposobu relacjonowania tego tematu.

Była pracowniczka rosyjskiego dziennika "Izwiestia", zaznajomiona z pracą prokremlowskich kanałów telewizyjnych, potwierdziła w rozmowie z Wot Tak istnienie specjalnych instrukcji. Wspomina, że po inwazji panował kompletny chaos, a wskazówki "z góry" czasem się opóźniały.

Dostawaliśmy jakieś informacje z góry, ale bez konkretów. Nie było do końca jasne, jakie tematy można poruszyć, co i jak pokazywać. Staraliśmy się robić wszystko jak najostrożniej, nie brać się za nic sensacyjnego. Było wiele spotkań, na których omawiano wszystkie te sensacyjne tematy, na przykład szpital położniczy w Mariupolu (zbombardowany przez wojska rosyjskie 9 marca 2022 r.) -  mówi rozmówczyni portalu.

Jak wspomina dziennikarka, przekaz metodyczek można opisać następująco: "chwalimy naszych, chochły (pogardliwe określenie Ukraińców używane przez Rosjan - PAP) to idioci i tak dalej". Od dziennikarzy wymagano, by "maksymalnie podkreślali, jak głupi są Ukraińcy". Z czasem zasady te przekształciły się w obowiązkową gloryfikację "naszych, Rosjan, rosyjskich bohaterów".

Była pracowniczka "Izwiestii" mówi, że od początku inwazji prokremlowskie stacje REN-TV i Piatyj Kanal poruszają znacznie mniej tematów związanych z problemami społecznymi. Przed lutym 2022 roku w każdym wydaniu pojawiały się co najmniej dwa materiały o tym, "jak źle żyje się na rosyjskiej prowincji, jak gdzieś coś zalało, jacy deputowani są beznadziejni", ale potem wszyscy nagle o tym zapomnieli. Jej zdaniem można było mówić tylko o tym, jak lokalne władze naprawiają problemy, lub o niektórych skandalach, "które już rozeszły się po kanałach (w komunikatorze) Telegram".

Dziennikarka wspomina, że należało unikać wszelkich negatywnych opinii na temat Rosji. Nie można było również opisywać historii rodzin poległych żołnierzy, którzy nie mogli otrzymać świadczeń, ponieważ konieczne było trzymanie się oficjalnej retoryki o stuprocentowym wsparciu dla wszystkich zaangażowanych w wojnę.

"Trzeba pokazywać potknięcia ukraińskich władz"

Kolejnym etapem dla redakcji Izwiestii była tzw. wojna z fejkami. W tym czasie dziennikarze mieli sprawdzać wszystkie informacje z ukraińskich źródeł i na te działania przeznaczano ogromne środki. Za każdym razem, gdy coś nie zostało potwierdzone, należało podkreślić, że "trafiło do opinii publicznej jako fejk rozpowszechniany przez Ukrainę".

Trzeba było pokazywać wszystkie potknięcia ukraińskich władz, dziwne wypowiedzi zagranicznych polityków, które można przekręcić lub niejednoznacznie zinterpretować. Wszelkie problemy z dostawami sprzętu: że może być za mało pieniędzy, ktoś może zawetować dostawę tego sprzętu, wszystko to musiało być zrelacjonowane, tak samo jak każda sprzeczka w ukraińskim rządzie - mówi dziennikarka.

Według źródła Wot Tak po lutym 2022 roku kremlowski Pierwyj Kanał zaczął poruszać nowe obowiązkowe tematy: oprócz "specjalnej operacji wojskowej" były to sankcje, substytucja importu i współpraca z zaprzyjaźnionymi krajami. Zdaniem byłego dziennikarza tej stacji telewizyjnej programy informacyjne nadal "lubią od czasu do czasu krytykować emigracyjne rosyjskie media i forsować narrację o nielegalności prezydentury Wołodymyra Zełenskiego".

Biełsat podkreśla, że najsurowsze zasady dotyczą relacjonowania wojny na Ukrainie. Prokremlowskie kanały wykorzystują wyłącznie dane od rosyjskiego ministerstwa obrony. - Jeśli chodzi o pracę na froncie, wszystko tam jest również regulowane przez służbę prasową resortu obrony. Można filmować tylko tam, gdzie pozwolą - mówi były pracownik Pierwyj Kanał.

- Gdy tylko zachodni sprzęt wojskowy pojawił się na Ukrainie, rosyjskie media pokazały materiał o niszczeniu Leopardów i Abramsów (czołgów - PAP). Teraz popularny jest temat przymusowej mobilizacji na Ukrainie - podkreśla rozmówca Wot Tak.

"Udajemy, że nie widzimy słonia w pokoju"

Jak twierdzi były pracownik kanału RBK, od początku wojny wszystkie materiały są edytowane zgodnie z zasadą "lepiej nie dopowiedzieć niż przesadzić". Sam zrezygnował z pracy, ponieważ "nie było już możliwe wynegocjowanie czegokolwiek – po prostu wykreślali połowę tekstu". - W najlepszym razie pozostaje nam niezrozumiały bełkot eufemizmów, w najgorszym, udawanie, że nie dostrzegamy słonia w pokoju - podsumowuje.

Według innego źródła Wot Tak prokremlowski kanał RTVI również bazuje na zasadzie, żeby nie nazywać wojny wojną i nie podawać informacji pochodzących z Ukrainy bez reakcji strony rosyjskiej.

Źródło Wot Tak w dzienniku "Kommiersant" twierdzi, że jego dziennikarze mogą pokazywać pozycję obu stron, jeśli to możliwe: jeśli wiadomość dotyczy wymiany więźniów lub powrotu do ojczyzny ciał zmarłych, pracownicy nie czekają na drugą stronę, ale wskazują, "że strona rosyjska lub ukraińska jeszcze nie skomentowały wydarzenia".

Dziennikarze z państwowych mediów, z którymi rozmawiał Wot Tak, potwierdzili, że zasada, by unikać słowa "wojna", nadal obowiązuje, choć mniej rygorystycznie. - Zgodnie z zaleceniami (regulatora mediów) Roskomnadzor słowo "wojna" nie może być używane. Warianty – na przykład "wejście wojsk" i "działania wojenne" - są dozwolone. Można stosować też wyrażenie "konflikt rosyjsko-ukraiński" - wyjaśnia były pracownik "Kommiersanta".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP