Kilkudziesięciu żołnierzy, pracowników ochrony i policjantów w ciągu ponad dwóch lat ukradło ponad półtora miliona litrów paliwa z dwóch samolotów prezydenckich, które stacjonowały na praskim lotnisku wojskowym.
Proceder wyglądał zawsze tak samo. Po wylądowaniu w Pradze, w baku samolotu prezydenckiego, zostawało kilka ton paliwa. Pracownicy przed lotem zgłaszali zamówienie na pełen bak, argumentując, że przestarzałe silniki rosyjskich tupolewów spalają nadmierną ilość paliwa.
Dodatkowe paliwo ukrywano w cysternie stojącej nieopodal samolotu, a potem wywożono z płyty lotniska jako odpad ekologiczny. Paliwo trafiało do dwóch małych stacji benzynowych rolniczych spółdzielni produkcyjnych. Tam było mieszane z olejem opałowym i sprzedawane kierowcom.
Franciszek Ovczaczak z praskiego wydziału policji ujawnił, że w ciągu dwóch i pół roku cysterna wykonała ponad sto kursów a pracownicy lotniska sprzedali na lewo półtora miliona litrów paliwa o wartości miliona euro. Taka ilość paliwa wystarczyłaby na 18 lotów prezydenckiego samolotu z Pragi do Kanady i z powrotem.