*To książka o pięknej, męskiej przyjaźni - mówił Marek Miller na środowej promocji książki Mirosława Ikonowicza "Hombre Kapuściński". "Autorowi udało się pokazać korzenie lewicowej postawy Kapuścińskiego - jego współczucie wobec biednych" - dodał Tomasz Dostatni. *
"To jest książka o przyjaźni, takiej prawdziwej męskiej przyjaźni. Okazuje się, że przyjaźń jest możliwa. Książka Ikonowicza wydobywa też fakt często pomijany w recepcji Kapuścińskiego - jego znaczenie i wkład w światową literaturę faktu. Kapuściński był dla tej literatury taką postacią jak Stanisławski czy Grotowski dla teatru. Po nurcie tzw. nowego dziennikarstwa amerykańskiego z takimi nazwiskami jak Norman Mailer, Truman Capote, coś nowego na skalę światową powiedział właśnie Kapuściński. Nowe dziennikarstwo amerykańskie w latach 60. dało dziennikarzowi prawo do dialogu wewnętrznego, co wcześniej przysługiwało tylko literatom, do mówienia o takich rzeczach jak atmosfera. Ale oni wszyscy tak naprawdę nie kochali dziennikarstwa, wszyscy chcieli być wielkimi amerykańskimi pisarzami. A Kapuściński pozostał wierny dziennikarstwu. Połączył te rzeczy, których Amerykanom nie udało się połączyć - zastosował do opisu wielkich światowych wydarzeń metody wielkiej światowej literatury" - powiedział Miller.
Tomasz Dostatni, który często rozmawiał z Kapuścińskim o sprawach wiary, podkreślił, że Ikonowiczowi udało się przedstawić korzenie lewicowości Kapuścińskiego - współczucie wobec biednych tego świata. "Jednocześnie Ikonowicz kreśli obraz czasów, w których przyszło im żyć, kiedy PRL był jedyną możliwą w danej chwili Polską i obaj poczuwali sie o lojalności wobec niej" - powiedział Dostatni.
W krajach latynoamerykańskich, słowo "hombre" oznacza mężczyznę, ale także człowieka honoru i dżentelmena - tak Ikonowicz postrzegał Kapuścińskiego, z którym przyjaźnił się niemal całe życie. Poznali się na drugim roku studiów na Wydziale Historycznym UW, później pracowali razem w PAP i dla "Polityki", wspólnie relacjonowali wojnę w Angoli, w tym samym czasie pracowali w krajach Ameryki Łacińskiej.
Ikonowicz zastrzega, że nie polemizuje z Arturem Domosławskim, którego biografia "Kapuściński non-fiction" wzbudziła tyle kontrowersji. "Tę książkę uważnie przeczytałem dopiero po napisaniu własnej. To biografia, a mój portret Ryśka jest subiektywną opowieścią o naszej przyjaźni" - podkreśla autor "Hombre Kapuściński".
We wczesnej młodości przyszły autor "Cesarza" był w fazie fascynacji nową, socjalistyczną rzeczywistością. "To zaangażowanie ideowe Ryśka nie było łatwe, deklaratywne.(...) Autentycznie i praktycznie poświęcał się urzeczywistnianiu swych idei" - pisze Ikonowicz wspominając, jak Kapuściński jeździł do Nowej Huty i kopalni pracować jako ochotnik. W kopalni nie zdołał utrzymać świdra pneumatycznego, który uderzył go w brzuch. Skończyło się poważnymi obrażeniami i pobytem w szpitalu. O ile już po kilku latach entuzjazm Kapuścińskiego dla PRL-u wyczerpał się, to do końca życia pozostał "po stronie ubogich".
Autor "Chrystusa z karabinem na ramieniu", który przełożył na polski "Dziennik" Che Guevary, mówił o Comandante: "To jest trochę bohater w polskim stylu. Partyzant, powstaniec, wódz insurekcji, która nie doszła do skutku, gotów podjąć beznadziejną walkę w imię cudzej wolności i własnych racji moralnych" - wspomina Ikonowicz.
"Obaj wiedzieliśmy, że Guevara walczył w ostatnich miesiącach życia nie tylko przeciwko hegemonii amerykańskiego Wielkiego Brata, ale także ZSRR, który głosząc internacjonalizm, załatwiał w Trzecim Świecie własne interesy". Ikonowicz ma osobiste wspomnienia zawiązane z Guevarą, z którym przeprowadził kilka długich rozmów - pewnego razu uczestniczył w żniwach trzciny cukrowej pracując ramię w ramię z Che, który jednak, jako astmatyk, zostawał w tyle.
Kapuściński budził w kobietach zaufanie i chęć konkwisty - pisze Ikonowicz. "Był czarujący i podobał się dziewczynom, chłopięcy, trochę bezradny i z głową w chmurach" - wspomina jedna z koleżanek z czasów studiów. Nie przepadał jednak za pewnymi siebie feministkami, sądził, że w trudnym zawodzie reportera misją żony jest zrozumieć i wspierać mężczyznę, czekać i - kiedy trzeba - rezygnować z własnych planów.
"PAP w tamtych czasach była ambitną, ale biedną agencją. Jeżdżąc jako korespondenci wojenni do różnych zapalnych punktów świata, jej wysłannicy nie byli nawet ubezpieczeni" - wspomina Ikonowicz. Na początku 1975 roku, podczas pobytu w Portugalii, odebrał telefon z Warszawy. "Rysiek został w Luandzie bez pieniędzy i bez papierosów. Mieszka w jakimś strasznym afrykańskim hotelu... Zrób coś" - dramatyzował Michał Czarnecki z warszawskiej centrali PAP-u. Przesłanie kilkuset dolarów w drobnych banknotach i papierosów wydawało się jednak zadaniem nie do zrealizowania, tego rodzaju przesyłki konfiskowano w Luandzie już na lotnisku. Ikonowicz dokonał cudu. Koperta zawierająca 300 dolarów drobnymi i kilka kartonów Americanów, poszła drogą rządową, sygnowaną przez samego premiera Portugalii. Kapuściński, obudzony w nocy przez żandarmów, wieziony jeepem za miasto, żegnał się już z życiem i bardzo się zdziwił, gdy w portugalskiej bazie lotniczej pod Luandą wręczono mu z honorami przesyłkę z pieniędzmi i papierosami od
samego premiera Portugalii.
Kapuściński i Ikonowicz razem przeżyli w Angoli doświadczenie afrykańskiej wojny, którą relacjonowali od strony Ludowego Ruchu Wyzwolenia Angoli, MPLA, czyli armii rządowej. Ikonowicz podkreśla, że, zakładając istnienie wojen sprawiedliwych, mieli szczęście być po dobrej stronie frontu, choć reporter najczęściej nie ma wyboru. "Pogłoski o tym, że podczas wojny w Angoli Kapuściński chwycił za broń są nieprawdziwe. Generał Farrusco, uczestnik tej wojny i przyjaciel polskiego reportera, zapytany o to wprost stanowczo zaprzeczył. Powiedział, że jedyną bronią, którą Kapuściński walczył w tej wojnie, był aparat fotograficzny" - mówi Ikonowicz.
Mirosław Ikonowicz zaczął ponad pół wieku temu pracę w PAP jako 22-letni młodszy redaktor w dziale krajów socjalistycznych. Potem był kolejno korespondentem Agencji w Sofii (1956-1958), skąd usunięto go jako "persona non grata", w Hawanie (1963-1969) oraz Madrycie i Lizbonie (1973-1980). Z Hawany jeździł także do innych krajów Ameryki Łacińskiej. Z Madrytu i Lizbony robił wypady do Afryki jako korespondent wojenny, by relacjonować konflikty w Angoli i Mozambiku. Obserwował sześć rewolucji, m. in. "rewolucję czerwonych goździków" w Portugalii w roku 1974. Korespondentem PAP w Rzymie był najpierw w latach 1981-1986, a potem od 1990 do 1994 roku.
Książka "Hombre Kapuściński" ukazała się nakładem wydawnictwa Rosner&Wspólnicy. (PAP)
aszw/ ls/