Wybuch wulkanu na Islandii, który wywołał zakłócenia w ruchu lotniczym Europy, skłonił naukowców do wzmożenia badań nad wulkanami podlodowcowymi. Dlatego zajęli się oni wulkanami nie tylko na Islandii, ale także w Brytyjskiej Kolumbii i USA oraz pod lodami Antarktydy.
Według naukowców znacznie poważniejsze zagrożenie niż Eyjafjoel wywołałby wybuch innego islandzkiego wulkanu podlodowcowego - Katla. Na tej wulkanicznej wysepce niebezpieczna może być także Hekla i Askja. W Kolumbii Brytyjskiej, w Kanadzie monitorowana jest także Mt. Edizia, a także Mt. Rainier i Mt. Redoubt w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie znajdują się pod czapami lodowymi.
Badania nad wulkanami podlodowcowymi prowadzi amerykańska Krajowa Fundacja Naukowa (NSF). Dyrektor programu badawczego z ramienia NSF Sonia Esperanca powiedziała po wybuchu islandzkiego wulkanu, że naukowcy byli przygotowani na to, iż po jego erupcji dojdzie do powodzi zwanych joekulhlaups, co zwykle dzieje się po wybuchu wulkanu przyciśniętego warstwą lodu. Wiedzieli też, że zazwyczaj po powodzi, wywołanej erupcją wulkanu podlodowcowego, następuje emisja dużych ilości popiołów do atmosfery.
Zgadzają się z nią dwaj naukowcy, którzy od lat badają wulkany podlodowcowe na Islandii i w Kolumbii Brytyjskiej - Ben Edwards z Dickinson College i Ian Skilling z Uniwerystetu w Pittsburgu.
Mieli oni już do czynienia z islandzkim wulkanem Grimsvottn, znajdującym się 400 metrów pod lodem. W 1996 r. jego erupcja wywołała katastrofalną powódź. Aktywność tego wulkanu zaczęła się od trzęsienia ziemi. Przez pięć dni pękała i odpadała skorupa lodowa, odsłaniając około 6 kilometrów podłoża. Przez kolejne dni wulkan wyrzucał z siebie gazy i gruz wulkaniczny, aż w końcu ściana wody z roztopionego lodowca runęła w koryto rzeki Gigiukvisl. Woda, niosąc olbrzymie odłamki lodu, rozlała się na około 7 kilometrów wokół koryta. Specjaliści obliczyli wówczas, że z lodowca spłynęło prawie 2 tys. ton brył lodowych.
W przypadku wulkanu Eyjafjoel naukowcy ostrzegali, że może dojść do dużej powodzi i byli na nią przygotowani. Służby ratunkowe wykopały kanały odpływowe, którymi woda szybko spłynęła do morza. Jednak większość mieszkańców Europy zupełnie nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia popiołem wulkanicznym - podaje NSF.
Dla naukowców emisje takich popiołów są jednak czymś normalnym przy wybuchach wulkanów. W przypadku Eyjafjoel nie przewidzieli tylko, że wiatr zniesie chmurę popiołów nad Europę. Zazwyczaj wiatry wywiewały zanieczyszczenia z wulkanów nad biegun, dlatego rzadko je odczuwano. Jeżeli popiół dostanie się do polarnego prądu strumieniowego, którego trasa przebiega nad Wielką Brytanią i południową Kanadą, wówczas powstaje zagrożenie dla ruchu lotniczego, bo tamtędy prowadzą trasy przelotowe.
Edwards i Skilling uważają, że wzajemne oddziaływanie wulkanów i lodu przedstawia unikalne rodzaje zagrożeń, takie jak: powodzie glacjalne - które w skrajnych przypadkach mogą nawet doprowadzić do podniesienia się poziomu morza - czy gazy i popioły wulkaniczne. Te ostatnie w bezpośrednim sąsiedztwie wulkanu zagrażają całemu środowisku.
Eksperci ostrzegają też przed skutkami długoterminowymi. Badania przeszłości wulkanów wykazały, że duże erupcje prowadziły do ochłodzenia klimatu. Wskutek potężnych wybuchów może wzrosnąć stężenie pyłów w atmosferze, które odbijają promieniowanie słoneczne, co w konsekwencji może skutkować spadkiem temperatury w skali globalnej. Wulkany są też istotnym dostawcą gazów cieplarnianych, w tym dwutlenku węgla i pary wodnej.
Kolejnym zagrożeniem jest uszkodzenie warstwy ozonowej. Tak stało się w roku 2000 po wybuchu islandzkiego wulkanu glacjalnego Hekla. Krótko po erupcji powstała wówczas dziura ozonowa, która była dostrzegalna przez kilka dni. Badania wykazały wówczas, że warstwę ozonu naruszył kwas azotowy i drobne cząsteczki lodu.
Na podstawie osadów badacze są w stanie oszacować także grubość lodu i warstwy śniegu przed erupcją wulkanu. Grubość warstwy popiołu oraz zmiany w tempie płynięcia lawy dostarczają naukowcom informacji o tym, jak przebiegała erupcja - czy była łagodna czy gwałtowna.
Swoją dotychczasową wiedzę o zachowaniu wulkanów podlodowcowych naukowcy czerpali również z badania jednego z nich na Antarktydzie. Wulkanolodzy z British Antarctic Survey ustalili, że około 2200 lat temu pod antarktycznym lodem doszło do wybuchu wulkanu. Eksplozja była tak potężna, że wyrwała w grubej pokrywie lodowej dziurę. Na zewnątrz, na wysokość około 12 km, buchały kłęby pary i wylatywał popiół i odłamki skalne. Taki scenariusz wydarzeń potwierdzają nie tylko lotnicze zdjęcia radarowe, na których widoczne są podlodowcowe obszary zalane lawą, ale także badania rdzeni lodowych w innych częściach antarktycznego kontynentu - czytamy w "Nature Geoscience".(PAP)
krf/ tot/ gma/