Prawie o połowę musiał ograniczyć wydobycie węgla Zakład Górniczy "Piekary", gdzie w nocy z soboty na niedzielę doszło do podziemnego pożaru.
Akcja izolowania zagrożonego rejonu od reszty kopalni potrwa jeszcze kilka dni.
"Z powodu pożaru dobowe wydobycie węgla w tej kopalni zostało ograniczone z 9,5 tys. do ponad 5 tys. ton. Pracują trzy z pięciu ścian wydobywczych" - powiedział rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia, Zbigniew Madej.
Specjaliści szacują, że zagrożony rejon będzie musiał pozostać zamknięty przez co najmniej trzy miesiące, a w skrajnym przypadku nawet rok. Żeby dostać się do węgla znajdującego się w wyłączonych z eksploatacji ścianach, trzeba będzie wydrążyć wyrobisko zastępcze, a to jest czasochłonne i kosztowne.
Według informacji służb nadzoru górniczego pożar w wyrobisku 438 metrów pod ziemią spowodował także konieczność ograniczenia robót przygotowawczych, czyli drążenia nowych chodników. Obecnie zajmujące się tym ekipy pracują dwa razy wolniej niż dotąd.
W kopalni przez cały czas pracuje sześć zastępów ratowniczych, które za pomocą specjalnych tam i tzw. korków izolują zagrożony teren. To najczęstsza metoda opanowania podziemnych pożarów, spowodowanych - jak w tym przypadku - samozagrzaniem węgla. Odcięcie dopływu powietrza powoduje wygaśnięcie pożaru. Trwa to zwykle od kilku do kilkunastu tygodni.
Żeby odciąć dopływ powietrza do rejonu pożaru, trzeba odizolować wyrobisko w trzech miejscach. W jednym z nich ratownicy zbudowali tzw. korek podsadzkowy, tłocząc tzw. mieszaninę podsadzkową w naturalne zagłębienie chodnika. W innym miejscu powstaje tama podsadzkowa, wypełniona taką mieszaniną na odcinku ok. 15 metrów. Całości dopełni murowa tama przeciwwybuchowa. Gdy tamy będą gotowe, do zamkniętego rejonu tłoczony będzie azot, który pomoże ugasić pożar.
W pierwszej fazie akcji gaśniczej pożar próbowano gasić wodą, wtłaczając ją m.in. w specjalne otwory. Ponieważ jednak stale rosła temperatura i stężenie zabójczego tlenku węgla, trzeba było wycofać ratowników i rozpocząć otamowanie wyrobiska.
"W szczytowym momencie temperatura w rejonie ogniska pożaru osiągnęła ok. 70 stopni Celsjusza, a stężenie tlenku węgla wynosiło ok. 6 tys. jednostek, wobec dopuszczalnego stężenia 26 jednostek" - powiedział dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach Jerzy Kolasa.
Pożary endogeniczne to naturalne i dość częste zagrożenie w górnictwie. Zwykle przejawiają się nie ogniem, a wzrostem temperatury, wydzielaniem się gazów i możliwym zadymieniem wyrobiska. Są następstwem tzw. samozagrzewania się węgla wystawionego na zbyt długie działanie tlenu. Taki pożar jest praktycznie niemożliwy do przewidzenia. Powstaje w wyniku zalegania resztek węgla w wyrobisku, ciśnienia górotworu i przepływającego przez wyrobiska powietrza.
O pożarze endogenicznym informuje najczęściej aparatura pomiarowa, wykrywająca przekroczenie dopuszczalnych stężeń gazów, wzrost temperatury lub dym. Niewykrycie takiego pożaru na czas jest niebezpieczne dla załogi, ponieważ atmosfera w zagrożonym rejonie może stać się niezdatna do oddychania.
W ostatnich latach w polskich kopalniach węgla kamiennego doszło do kilku pożarów endogenicznych. W ostatnich miesiącach miały one miejsce w kopalniach "Sobieski" i "Janina", w ubiegłym roku - w "Budryku", "Knurowie" i "Piekarach". Wówczas także - jak tym razem - nikomu nic się nie stało. (PAP)