Warszawska giełda jest w wyraźnym kryzysie. Pozostając od długiego czasu pesymistycznie nastawieni do jej perspektyw jesteśmy i tak zaskoczeni słabością naszego rynku.
Po wczorajszej sesji z trwającego od ponad trzech miesięcy odbicia niewiele już zostało. Co prawda, notowania spadają raczej pod swoim ciężarem ze względu na brak popytu, niż pod presją podaży, ale nie zmienia to faktu, że układ sił stał się bardzo niekorzystny dla posiadaczy akcji. Większość osób, które kupowały akcje przez ostatnie trzy miesiące jest pod kreską. W ich głowach może zacząć pojawiać się myśl o tym, że jednak nie warto ich dalej trzymać.
Tym bardziej, że ostatnie dane podkopały trochę wiarę w kreślony przez większość specjalistów scenariusz zakładający wyraźną poprawę notowań na naszej giełdzie z chwilą uspokojenia się sytuacji na świecie. Opierał się na przeświadczeniu o mocnych fundamentach naszej gospodarki. Marcowe dane o produkcji przemysłowej oraz sprzedaży detalicznej wypadły bardzo blado. Trudno jeszcze mówić o jednoznacznych negatywnych tendencjach, ale na pewno można na ich podstawie powiedzieć, że gospodarka najlepszy okres ma już za sobą.
Teraz inwestorzy będą sobie musieli odpowiedzieć na pytanie, jak wyraźna będzie skala pogorszenia koniunktury. Sytuacja jest tym ciekawsza, że słabe wyniki gospodarki nie wpłynęły na notowania obligacji. Widać tu negatywne oddziaływanie odradzających się coraz mocniej obaw inflacyjnych w Eurolandzie, które wywierają presję na ceny tamtejszych papierów skarbowych. Niekorzystnie na nasze obligacje wpływa też agresywna retoryka członków RPP, nie pozostawiająca wątpliwości, że stopy procentowe u nas jeszcze wzrosną. Zresztą opierając się na inflacji bazowej, która zgodnie z oczekiwaniami w marcu wyniosła 2,7%, takiego ruchu rzeczywiście trzeba się spodziewać.
Oczekiwania inflacyjne przekładają się na notowania euro względem dolara, a te zaś rzutują na ceny surowców. Obrazujący je indeks CRB pobił wczoraj marcowy szczyt. Dzięki temu skala zniżki S&P 500 była mniejsza. Spółki paliwowe zyskały wczoraj 0,2%. Wydaje się jednak, że przy powracającym problemie inflacji, wysokie ceny surowców będą z czasem coraz bardziej negatywnie oddziaływać na koniunkturę giełdową. Wiele w tym względzie zależeć będzie od notowań amerykańskich obligacji. W przypadku 10-latek coraz bardziej można mówić o zmieniającym się trendzie. Po bardzo dużym wzroście rentowności w minionym tygodniu, w tym nastąpiło jedynie nieznaczne cofnięcie się. Wszystko więc wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości dochodowość zaatakuje barierę 3,9%, której przełamanie ostatecznie przekonywałoby o zmianie trendu na wzrostowy.
Na naszym parkiecie najgorsza sytuacja jest w segmencie małych spółek. sWIG80 spadł wczoraj do styczniowego dołka. Pojawia się więc pytanie o szanse na jego obronę i o to, co zachowanie tego segmentu rynku będzie mówić o perspektywach całej giełdy. Notowania małych spółek idą w dół głównie dlatego, że mają najmniej atrakcyjne wyceny, a do tego są najbardziej wrażliwe na koniunkturę w naszej gospodarce, szczególnie na sytuację na rynku pracy. Wczorajsze dane o stopie bezrobocia zaskoczyły większym spadkiem od oczekiwanego, co podtrzymuje presję płacową w gospodarce. Do tego na rynku małych spółek najbardziej widoczny jest problem płynności. Trudno pozbywać się tych walorów bez wyraźnego zbijania kursów.
Negatywnie wpływa na mniejsze firmy mocny złoty i drożejący pieniądz. Wiele więc wskazuje, że sWIG80 niedługo spadnie poniżej styczniowego dołka. Będzie to złym sygnałem dla całego rynku, bo odzwierciedlać będzie narastające obawy o przyszłość gospodarki. W newralgicznym miejscu znalazł się również mWIG40. Zatrzymał się wczoraj na wsparciu związanym z dołkami z początków marca. Ich przełamanie zapowiadałoby atak na styczniowy dołek i było zapowiedzią podobnego ruchu na WIG.