Projekt ustawy powołującej nowy instytut trafił we wtorek pod obrady Sejmu. Poparli go posłowie PiS, którzy twierdzili, że podobne instytucje tworzone są w wielu państwach na całym świecie.
- Aby wspierać rodziny, trzeba skutecznie identyfikować problemy, bariery rozwojowe dla zakładania i pomyślnego funkcjonowania rodzin - powiedziała w Sejmie posłanka PiS Dominika Chorosińska.
Czym dokładnie miałby się zajmować nowy instytut? Jak tłumaczą posłowie, przede wszystkim badaniem demografii, analizowaniem trendów i opracowywaniem strategii walki o poprawę dzietności. Ma odpowiedzieć na pytanie, dlaczego coraz mniej Polaków decyduje się na dzieci. Problem w tym, że odpowiedź na to pytanie znamy od dawna.
"Rewolucyjne" wnioski
W zeszłym roku resort rodziny zapłacił prawie 600 tys. złotych za badanie, które ma pomóc w opracowaniu Strategii Demograficznej 2040. Pod koniec listopada poznaliśmy "zaskakujące" wyniki tej analizy.
"Badania jednoznacznie pokazały, że młodzi ludzie, aby zakładali rodziny, potrzebują własnego mieszkania, ale również bardzo ważnym elementem jest pewna i stabilna praca" - napisała na Twitterze szefowa resortu Marlena Maląg.
Podobne wnioski płyną z całego szeregu innych opracowań, m.in. z raportu Instytutu Badań Strukturalnych ze stycznia 2020. Po co więc wydawać 30 mln złotych na kolejny instytut?
- To nie jest projekt, który ma chronić polskie rodziny i mówić o polskich rodzinach. To jest projekt, który za 30 mln zł ma promować wybrany przez wnioskodawców konserwatywny, katolicki model rodziny i świata - mówiła w Sejmie posłanka KO Monika Rosa.
Rodzinny prokurator
Wątpliwości budzą też uprawnienia, jakie zgodnie z projektem ustawy ma otrzymać prezes nowego instytutu.
Jak czytamy w projekcie, prezes będzie mógł "żądać wszczęcia postępowania w sprawach cywilnych dotyczących rodzin oraz w sprawach rodzinnych, w szczególności w sprawach ze stosunków między rodzicami a dziećmi, dotyczących wykonywania władzy rodzicielskiej oraz brać udział w toczącym się już postępowaniu – na prawach przysługujących prokuratorowi".
Jak tłumaczą wnioskodawcy, podobne uprawnienia przysługują np. Rzecznikowi Praw Obywatelskich, czy Rzecznikowi Praw Dziecka.
Opozycja nazywa jednak szefa nowej instytucji "superprokuratorem" i zwraca uwagę na fakt, że zgodnie z projektowanymi przepisami jest praktycznie nie do odwołania, a jego kadencja trwa 7 lat.
Jak ocenia Monika Rosa, instytut "będzie kolejnym narzędziem do kontroli życia Polek i Polaków; do wchodzenia w ich życie z butami".