Państwowy moloch idzie na wojnę z prywatnymi operatorami, ale do tej pory sam zbiera cięgi. Czasem od polskiego wymiaru prawa, a czasem strzeli sobie sam - i to w kolano. Ale właściwie nieważne od kogo dostaje. Ważne, że jest śmiesznie.
Chodzi o przegrany w zeszłym roku przetarg na obsługę korespondencyjną sądów. Wygrała oferta prywatnego operatora PGP, który za usługę zażyczył sobie o 84 miliony złotych mniej od Poczty Polskiej. Od stycznia spółka realizuje kontrakt - z mniejszymi lub większymi problemami - ze współpracy z InPostem i Ruchem, ale Poczta nie chce dać za wygraną. Złożyła do sądu skargę na wyrok Krajowej Izby Odwoławczej (która w grudniu utrzymała postanowienia przetargu), domagając się też wstrzymania wykonywania umów przez PGP.
Nic z tego - orzekł sąd, ale wszystko wskazuje, że PP sama jest sobie winna. Internetowy portal radia TOK FM informuje, że w aktach sprawy brakuje zwrotki, potwierdzającej odbiór wyroku KIO. To zaś uniemożliwia stwierdzenie, czy pocztowy gigant wniósł skargę w terminie, czy też już po. Co najśmieszniejsze, sprawa toczyła się w grudniu, kiedy to jeszcze Poczta Polska była odpowiedzialna za dostarczanie zwrotek z sądów. Ta musiała się widać gdzieś zgubić.
To niejedyny sposób, w jaki Poczta Polska walczy z mniejszą konkurencją. Stawia też ponoć na pracę u podstaw. Nie chodzi tu jednak o poprawianie jakości własnych usług - przynajmniej nic o tym nie wiem, ale wykręcanie małych numerów konkurencji. Kilka dni temu na stronach serwisu Gazeta.pl pojawiło się wezwanie ze strony InPostu (czyli partnera PGP w dostarczaniu przesyłek z sądów), w którym informuje o rzekomych nieeleganckich praktykach listonoszy. Ponoć mają nakłaniać klientów konkurencji, żeby zalewali firmę tonami skarg i reklamacji, kopiując je również do wiadomości Poczty Polskiej.
Jeszcze lepszy dowcip polega na tym, że listonosze zostawiają ponoć w skrytkach pocztowych zawiadomienia o nadejściu przesyłki, ze wskazaniem rzekomego punktu odbioru należącego do InPost, równocześnie informując o tym na drukach z logo Poczty Polskiej.
Jeśli to prawda, to - trzeba przyznać - dowcipy są całkiem mocne. Zwłaszcza jeśli chodzi o odbiór wezwań z sądu. Ale kto się będzie śmiał na koniec? Wiele wskazuje, że jednak PGP i InPost, bo póki co żadna instytucja nie chce unieważnić wygranego przez nie przetargu. A kontrakt na dostarczanie przesyłek z sądów i prokurator opiewa na wartość pół miliarda złotych. To już całkiem poważna kwota.
Autor felietonu jest dziennikarzem Money.pl
Czytaj więcej w Money.pl