Kierowcy samochodów realizujących odbiór odpadów medycznych i weterynaryjnych ryzykują własnym zdrowiem. Przez pandemię koronawirusa ilość odpadów w placówkach medycznych wzrosła aż o 40 proc. Znacznie wzrosło też ryzyko złapania niebezpiecznych chorób wśród osób, które obsługują takie odpady.
Problem nie dotyczy tylko kierowców, ale też personelu medycznego, osób pracujących w magazynach odpadów oraz w Instalacjach Termicznego Przekształcania Odpadów (ITPO). Jednak to kierowca odbierający odpady – pan Ireneusz - odezwał się do money.pl i opisał trud swojej pracy.
- Mam żonę i dwoje dzieci, o tym nie da się zapomnieć, jadąc po niebezpieczne odpady. Zdarzyło mi się już raz zakłuć igłą, która przebiła worek. Skończyło się na skaleczeniu, ale też na ogromnym strachu. Tym bardziej, że niektóre choroby wychodzą dopiero po wielu miesiącach - relacjonuje.
Wagę problemu potwierdził w rozmowie z money.pl Paweł Gunciarz, członek zarządu REMONDIS Medison, firmy, która zajmuje się odbiorem, transportem i unieszkodliwianiem takich odpadów. Branża mierzy się z nim od dawna, większa ilość odpadów medycznych w pandemii zwiększyła tylko skalę.
- Jesteśmy tylko ludźmi, ostre odpady, choć nie powinny, trafiają również do worków. W szpitalu, gdzie ratuje się życie, łatwo o pomyłkę czy odruchowe wyrzucenie ostrego narzędzia do worka. To zwykła pomyłka, ale przez to zagraża życiu i zdrowiu innych - podkreśla.
Jego zdaniem ten problem można rozwiązać od ręki. Sęk w tym, że placówki oddające odpady np. medyczne wybierają najtańsze opakowania, bo są oszczędne, a na używanie foliowych worków pozwala prawo. Jednak w tym przypadku oszczędność nie idzie w parze z bezpieczeństwem.
- Problem rozwiązuje system specjalnych pojemników przypominających wiaderka. Są szczelnie zamykane, trwałe, łatwiej też je magazynować i przewozić. Korzysta z nich cała Europa Zachodnia, a w Polsce mało która placówka. Z oszczędności – tłumaczy nasz rozmówca.
Co więcej, Polska jest w czołówce producentów takich pojemników. Problem w tym, że trafiają głównie na rynek zachodnioeuropejski. W kraju sprzedaje się kilka, może kilkanaście tysięcy pojemników w ciągu roku, na Zachodzie te liczby idą w setki tysięcy, a nawet miliony.
Pakują w worki, bo mogą
Prawo w Polsce skonstruowane jest tak, że każdy podmiot, który produkuje odpady niebezpieczne, może wyrzucać je do plastikowych worków, analogicznych do tych, które mamy w domach.
Problemem są nie tylko omyłkowo wyrzucone do worków igły. Worki są na tyle cienkie, że łatwo je przebić, a zawierają przecież niebezpieczne odpady – nie tyko zakaźne.
Pawła Gunciarza pytamy o skalę. – 90 proc. odpadów niebezpiecznych odbieranych jest w workach. Polskie ustawodawstwo nakazuje wyrzucanie do pojemników o twardych ściankach jedynie odpadów o ostrych końcach. To głównie igły, skalpele czy wenflony – mówi nam członek zarządu REMONDIS Medison.
- Kierowcy są wyposażani w ochronne rękawiczki, których żadna igła nie przebije, ale nie chodzą w pancernych kombinezonach. Igła może przebić worek i ukłuć pracownika na przykład w nogę czy inną część ciała. Rękawiczki kończą się na nadgarstkach, przy przerzucaniu odpadów może dojść do ukłucia powyżej części ochronnej – dodaje Gunciarz.
Jednoznacznie wskazuje, że placówki medyczne stawiają na plastikowe worki, kierując się wyłącznie ceną. Worek kosztuje kilkadziesiąt groszy, pojemnik – również jednorazowy – kilkanaście, a w przypadku większego litrażu nawet kilkadziesiąt złotych.
- Placówki wybierają worki, bo nie tylko są tańsze, ale jeszcze się rozciągają, więc można w nie więcej upchnąć. Trafiają tam jednak odpady zakaźne, czyli bardzo niebezpieczne. Placówki podchodzą do tego zbyt błaho – stwierdza.
Czytaj także: Bezrobocie rośnie. Po kilku miesiącach stabilizacji
- Przewożąc agresywne, dzikie zwierzę, nie posadzilibyśmy go na siedzeniu obok, tylko w odpowiedniej klatce. A w tym przypadku przewozimy właśnie takie agresywne zwierzę, w postaci wirusów czy bakterii, mogą to być odpady chemiczne, związki które z sobą reagują i stwarzają zagrożenie – podsumowuje Gunciarz.
Jak mówi nam kierowca, pan Ireneusz, praca, którą wykonuje on i koledzy jest bardzo ciężka, tylko dla odważnych. - Nie mylmy jednak odwagi z brawurą czy głupotą. Jest wiele chorób, wiele możliwości zarażenia się. To naprawdę praca wysokiego ryzyka, a czasem psychika wysiada - podsumowuje.