- Moja główna klientela to Niemcy. Polacy, jak już się zdarzają, to głównie z pobliskich miast jak Police czy Gryfino - mówi mi handlarz z położonej o 11 km od granicy miejscowości Löcknitz. W pobliskim Pasewalku sytuacja wygląda podobnie. Jeden ze sprzedawców, Niemiec na oko po sześćdziesiątce, mówi, że Polacy trafiają do niego rzadko.
Odwiedzam jeszcze dwa komisy w tym 10-tysięcznym mieście położonym tuż przy polskiej granicy. W komisie Löwe Automobile na klientów czeka kilkanaście używanych aut w niezłych cenach. Na przykład Ford Fiesta z 2002 za 2 tys. euro, Opel Vectra z 2004 za 3,9 tys. euro albo Mazda 5 z 2009 za 6,8 tys. euro. Klientów jednak brak, szybko okazuje się, że nie ma nawet sprzedawcy. Jest tylko wywieszona karteczka z napisem "można mnie znaleźć w pobliskiej elektrowni".
Obok Löwe Automobile jest salon firmy Renault, a przy nim co najmniej kilkadziesiąt używanych pojazdów tej marki na sprzedaż. W biurze salonu siedzi kobieta, ale rozmawiać o polskich klientach nie chce. - Z mediami może rozmawiać szef. Niech pan zostawi wizytówkę, oddzwonimy - słyszę tylko.
Jadę jeszcze do małego salonu Fiata w Pasewalku. Wewnątrz stoją na sprzedaż dwa auta i czerwony motocykl. Autohaus Pfau jest otwarty, więc bez problemu wchodzę do środka. Problem w tym, że, jak się okazuje, wewnątrz nikogo nie ma.
Przyjmuje mnie sprzedawca Toyot. Narzeka, że niemieckie władze są coraz bardziej negatywnie nastawione do kierowców, nie tylko tych, którzy wybierają silniki diesla. Polaków nie gości w salonie zbyt często, kupują u niego przede wszystkim Niemcy.
W niemieckich komisach ciągle można dostać sporo używanych aut w niezłych cenach
Na niemieckich autach zarabiają teraz Polacy
- Co się dzieje? Przecież Niemcy zawsze były Mekką dla Polaków, którzy szukali używanego samochodu - wracam z pytaniem do sprzedawcy z Löcknitz. Ten tłumaczy, że po prostu zmieniły się czasy. Owszem, Polacy kupują samochody z Niemiec. Również te powypadkowe. Ale dzisiaj znacznie łatwiej zamówić auto u pośrednika niż samemu jechać do Niemiec i załatwiać formalności. - Polacy są już na to za bogaci i za wygodni - mówi.
Nie wszyscy niemieccy handlarze potrafią bez Polaków prowadzić biznes. Sprzedawca z Löcknitz opowiada mi, że w pobliskim Eggesin niedawno na emeryturę odszedł jeden handlarz. - Pewnie miałby komu przekazać biznes, ale po prostu zaczęło mu brakować klientów. Więc komis został zamknięty - opowiada.
Niemieccy handlarze tracą, ale zyskują pośrednicy. - Kupuje od Niemców auta od jakiejś dekady. Załatwiam formalności i przywożę auta pod sam dom klienta. Rocznie sprzedaję jakieś 250 samochodów. Chyba sporo, ale proszę mi wierzyć, niektórzy na tym zbudowali znacznie większy biznes. Większość Polaków chce mieć samochód z Niemiec, ale nie zna niemieckiego, nie chce mu się jechać do tego kraju i, słusznie zresztą, boi się formalności. Niemieckie komisy natomiast nie do końca czują polskiego klienta. Dlatego to my, polscy pośrednicy, tylko na tym wszystkim korzystamy - mówi mi sprzedawca niemieckich aut z Zielonej Góry.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl