O Abyei, krainie położonej między północą i południem Sudanu, mówi się, że od tego, jak mają się w niej sprawy, zależy los całego Sudanu, rozdzielonego w 2011 r. na dwa niepodległe państwa. Sprawy w Abyei mają się ostatnio źle.
Pod koniec października mieszkańcy Abyei w przeprowadzonym przez nich samych plebiscycie jednomyślnie opowiedzieli się za przyłączeniem ich kraju do Południowego Sudanu. Wyników referendum nie uznały jednak ONZ, Unia Afrykańska, rząd z Chartumu, ani nawet południowosudańskie władze z Dżuby.
Kiedy po trwającej prawie pół wieku wojnie rządzący w Chartumie Arabowie zgodzili się w 2005 r. na secesję czarnoskórych mieszkańców południa Sudanu, uzgodniono też, że referendum odbędzie się także w Abyei, by kraj mógł opowiedzieć się, czy woli pozostać pod rządami Chartumu czy też przejść pod panowanie Dżuby.
Na południu Sudanu referendum ze stycznia 2011 r. zakończyło się opowiedzeniem się za secesją i pół roku później Południowy Sudan ogłosił niepodległość. W Abyei plebiscytu nie przeprowadzono w ogóle, a Chartum i Dżuba wyznaczyły jedynie tymczasowych zarządców.
Przedłużająca się niepewność odstraszała od Abyei inwestorów, a nawet organizacje dobroczynne. Zniecierpliwieni bezkrólewiem mieszkańcy postanowili w końcu nie czekać dłużej, aż ktoś przeprowadzi w Abyei obiecane referendum, i zorganizowali je sami.
Ale wyników głosowania nie uznano, a sam plebiscyt zgodnie potępiono. Wzięli w nim bowiem udział jedynie przedstawiciele ludu Dinka, których rodacy rządzą w Dżubie, a przez ostatnie pół wieku poprzedniego stulecia prowadzili zbrojne powstanie przeciwko władcom z Chartumu. Z referendum w Abyei wykluczeni natomiast zostali odwieczni wrogowie Dinków, Arabowie z plemienia Misserija. Właśnie spór o to, kto może głosować w plebiscycie, sprawia, że tak trudno przeprowadzić referendum rozstrzygające o losach tej krainy.
Wojny między sudańską Północą i Południem, jakie przez ostatnie pół wieku przetaczały się przez położone pomiędzy nimi Abyei, sprawiły, że trudno nawet ustalić liczbę jej ludności. Mówi się o pół milionie, ale nie brakuje też głosów, że ludzi w Abyei mieszka znacznie więcej.
Czarnoskórzy Dinkowie mieszkają w Abyei na stałe i uważają ją za swoją ziemię. Ale za swoją uważają ją też Arabowie Misserija z Kordofanu, którzy od wieków w porze suchej przepędzają swoje stada na zielone pastwiska w dolinie przecinającej krainę wielkiej rzeki. Arabowie nazywają ją Bahr al-Arab, Dinkowie - Kiir. Znad jej brzegów wywodzi się obecny prezydent Południowego Sudanu Salva Kiir Mayardit.
Dinkowie, którzy od wieków toczą z arabskimi koczownikami wojny o pastwiska i wodopoje, uważają, że Misserija nie mają prawa wypowiadać się w plebiscycie. Misserija sądzą inaczej.
Wrogość między oboma ludami jest tym silniejsza, że w czasach półwiecznej wojny domowej Chartum zachęcał Misserijów, by organizowali się w zbrojne, konne milicje _ dżandżawidów _, które dokonywały pogromów czarnych wiosek Południa, a także w pogranicznym Abyei i w górach Nuby. Salva Kiir, panujący dziś w Dżubie, korzystał zaś ze wsparcia rodaków Dinków z Abyei w wojnie przeciwko Chartumowi. Dziś popiera ich choćby w poczuciu winy, że nie poczekał na nich, gdy w 2011 r. ogłaszał niepodległość Południowego Sudanu.
Urzędujący wciąż w Chartumie prezydent Omar al-Baszir obiecywał natomiast Misserijom, że nigdy nie stracą pastwisk w Abyei. Pomniejszony o niepodległe Południe Sudan nie chce się rozstać z Abyei także z powodu leżących na jego terytorium pól naftowych.
Unia Afrykańska, która nie potrafi uporać się z przeprowadzeniem referendum w Abyei, wzywała tamtejszych Dinków, by nie przeprowadzali go na własną rękę i nie rozjuszyli Misserijów, którzy w odwecie mogą zechcieć wywołać nową wojnę, przed którą nie upilnuje ich nawet 5 tys. etiopskich żołnierzy z wojsk ONZ. Nowe pogromy etniczne w Abyei mogą zaś wciągnąć obydwa Sudany do nowych wojen na pograniczu.
Chwilowo jednak Chartum i Dżuba nie chcą ryzykować wojny o Abyei. Mają ze sobą i tak wystarczająco wiele sporów. Kłócą się nieustannie o dochody ze sprzedaży ropy naftowej, której pola leżą co prawda na Południu, ale jedyny rurociąg wiedzie w świat przez terytorium Północy do terminalu w Port Sudanie. Chartum oskarża Dinków z Dżuby o wspieranie zbrojnych rebelii ich dawnych towarzyszy broni, którzy po secesji Południa pozostali na Północy, w górach Nuby i Kordofanie. Dżuba z kolei zarzuca Chartumowi, że podburza do wojny przeciwko rządzącym Dinkom inne ludy Południa.
Póki ONZ, Unia Afrykańska do spółki z Chartumem i Dżubą nie ustalą, kto ma prawo uważać się za tubylców w Abyei, kraj ten, zamiast stać się pomostem między Północą i Południem, dzielić będzie los podzielonego Kaszmiru, skazanego na niepewność, biedę i pograniczne wojny.
Czytaj więcej w Money.pl