Wygładzenie zmarszczek czy botoks ust w salonie kosmetycznym? To może się źle skończyć. Liczba powikłań rośnie, a to, co nie udało się kosmetyczce muszą ratować lekarze. Płaci za to NFZ.
Poparzenia po nieudanej depilacji laserowej, porażenie nerwów twarzy czy powikłania wirusowe z HIV, HPV czy zapaleniem wątroby włącznie po wstrzyknięciu botoksu lub kwasu hialuronowego – to tylko niektóre z powikłań po zabiegach estetycznych, z którymi coraz częściej spotykają się lekarze – pisze ”Rzeczpospolita”.
Jak podaje dziennik, oficjalnego rejestru powikłań nie ma, klienci salonów kosmetycznych i prywatnych kosmetologów bowiem rzadko idą do sądów. Najczęściej szukają ratunku w innym gabinecie, albo w szpitalu.
Tym samym za skutki tanich, nieprofesjonalnych zabiegów kosmetycznych płacą wszyscy podatnicy, gdyż wykorzystywane są z tego środki z NFZ.
Jak pisze ”Rz”, Polskie Towarzystwo Dermatologiczne od lat walczy z kosmetologami wykonującymi zabiegi medycyny estetycznej. Tłumaczy, że prawo do naruszenia ciągłości tkanek mają tylko lekarze. Problem podnosi również Rzecznik Praw Obywatelskich, który przestrzega przed tanimi zabiegami w salonach kosmetycznych.
Kosmetolodzy przekonują, że ostrzykiwanie wygładzające zmarszczki jest zabiegiem upiększającym, a nie leczniczym i nie może być zawłaszczany przez lekarzy. To wojna o wart 150 mln zł rocznie rynek medycyny estetycznej.