Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Czterej jeźdźcy finansowej apokalipsy zniszczą naszą gospodarkę w latach 20.

0
Podziel się:

O ile jeszcze z poszczególnymi kłopotami i zapaściami jesteśmy w stanie sobie poradzić w pojedynkę, o tyle na całą gromadkę zdarzeń, w jednym obszarze czasoprzestrzeni, jakim będą lata 20. XXI wieku w Polsce, nie starczy nam już ani sił, ani środków.

Czterej jeźdźcy finansowej apokalipsy zniszczą naszą gospodarkę w latach 20.

Postraszyłem Państwa wizją upadku kraju do roku 2020. Część się przestraszyła, część nie uwierzyła, a część puściła mimo uszu - tak jak większość informacji, które do tych uszu docierają. Jestem jednak uparty i dzisiaj znów kilka słów o grożących nam w przyszłości zapaściach.

ZUS jest bowiem tylko jednym z czterech jeźdźców gospodarczej apokalipsy, którą przewiduję w ciągu najbliższych 15-20 lat. O pozostałych trzech ekonomicznych demonach pokrótce opowiem poniżej. Najbardziej zatrważające jest jednak nie każde fatum z osobna, ale ich zbieg w czasie na feralną trzecią dekadę XXI wieku. O ile jeszcze z poszczególnymi kłopotami i zapaściami jesteśmy w stanie sobie poradzić w pojedynkę, o tyle na całą gromadkę zdarzeń, w jednym obszarze czasoprzestrzeni, jakim będą lata 20. XXI wieku w Polsce, nie starczy nam już ani sił, ani środków.

Rozpocznę o długu publicznym - on bowiem jest tym drugim potworem, który niechybnie pożre naszą kochaną ojczyznę, jeśli w dalszym ciągu będziemy pozwalać mu na rozrost w takich granicach, z jakimi mamy do czynienia obecnie. Nasz dług publiczny od kilku ostatnich lat rośnie w tempie dwucyfrowym na rok. I pomimo przyzwoitego (póki co) wzrostu gospodarczego, jego tempo i tak jest co najmniej dwukrotnie za wysokie.

W 2006 roku przekroczymy poziom zadłużenia 51% PKB, albo jak kto woli 500 mld zł. Nic, ale to absolutnie nic, nie zapowiada spowolnienia tempa naszego zadłużania się. Deficyt budżetu państwa utrzymuje się na poziomie ponad 30 mld zł., deficyt sektora ubezpieczeń społecznych rośnie jeszcze szybciej. Dużą ochotę na coraz znaczniejsze zadłużanie mają również samorządy terytorialne, z uwagi na potrzebę finansowania wkładów własnych w przedsięwzięcia inwestycyjne współfinansowane ze środków UE. O długach służby zdrowia to nawet nie będę już wspominać.

Czy można się zadłużać w nieskończoność. Oczywiście nie. Można tylko do pewnego poziomu, który nasze finanse publiczne są w stanie obsługiwać - czyli spłacać odsetki. Obecnie zadłużanie umożliwia jeszcze te magiczne 10%, brakujące do przekroczenia poziomu bezpieczeństwa, jaki nasza konstytucja określa na 60%. Można zmienić konstytucję i podnieść próg, albo w ogóle go zlikwidować, chociaż to niezgodne z kryteriami z Maastricht, które kiedyś trzeba będzie osiągnąć. Można liczyć na cud i wraz ze wzrostem długu ciągle obniżać własne stopy procentowe i liczyć na rekordowo niskie stopy procentowe za granicą.

Ale zdaje się, że rezerwy z obniżaniem stóp procentowych właśnie się wyczerpują. Można wreszcie obniżać wartość zadłużenia prowadząc politykę umacniania własnej waluty. Ale w długim terminie to się nigdy nie kończy czymś dobrym, nie jest bowiem naturalne większe umacnianie się rodzimej waluty, niż wynika to bezpośrednio z parytetu stóp procentowych. Już teraz mamy złotego jako rekordzistę świata w umacnianiu się.

Jestem przekonany że w ciągu najbliższych 10-15 lat wyczerpiemy swoje możliwości i rezerwy w zakresie bezpiecznego powiększania długu publicznego. A jeśli zaczniemy zadłużać się mimo to dalej, gdyż demokratyczne społeczeństwo nie zgodzi się na inny ustrój niż "rozdawnictwo za pożyczone", to każdy lekki światowy kryzys walutowy odczujemy jako gwałtowną zapaść gospodarczą, nasze pole manewru też będzie niewielkie.

Trzeci jeździec pędzi na koniu z napisem - państwowa służba zdrowia. To bliski krewny rumaka z ZUS-em na grzbiecie. To proste - w systemie państwowym (publicznym) leczy się głownie ludzi starszych, zaś składki płacą głównie młodzi. W roku 1996 tych płacących było ok. 16 mln, zaś grupa potencjalnych pacjentów to ok. 12,6 mln. Obecnie liczba płatników to ok. 15,3 mln a potencjalnie leczonych już 15,1 mln. W 2020 roku liczba płatników systemu to 14 mln, zaś leczonych 17 mln. W roku 2030 liczba płatników spadnie do 11 mln, a liczba potencjalnych pacjentów osiągnie aż 19,5 mln. Co to oznacza? Że w 1996 roku jeden płacący przypada na 0,8 potencjalnie leczonego. Zaś w roku 2030 jeden płacący będzie musiał sfinansować opiekę medyczną dla 1,8 potencjalnych pacjentów.

Jeśli wiec założymy nawet, że w ciągu 25 lat poziom naszej opieki medycznej się nie zmieni, to i tak nasze składki będą musiały wzrosnąć blisko dwukrotnie. A żeby myśleć o poprawie standardu, podwyżce wynagrodzeń i innych tego typu "detalach" należałoby jeszcze bardziej zwiększyć nakłady. Tak więc, jeśli nie urynkowimy służby zdrowia, to czeka nas z przyczyn demograficznych ciągły wzrost składek i brak realnych szans na poprawę sytuacji. Ale jak tu sobie wyobrazić 16% składkę zdrowotną w roku 2030 i ten sam co dziś poziom usług?

Ostatni jeździec to prywatyzacja. Służy on dotychczas finansowaniu wielu wydatków państwa i jest traktowany jak swoiste źródełko bez dna. Ten zdrój dobra wszelakiego wyschnie w ciągu 10-12 lat i nie będzie już można z niego czerpać pełnymi garściami (ponad 6 mld zł rocznie), dotując górnictwo, hutnictwo, ZUS, OFE, pokrycie części deficytu budżetowego, itp. Te miliardy trzeba będzie znaleźć gdzie indziej, tzn. jeszcze bardziej wydrenować obywateli. Państwo powie nam po prostu "wyskakujcie z kasy, staruszkowie!" W ciągu 16 lat transformacji sprzedano, skradziono i zdefraudowano ok. dwie trzecie tego, co nadawało się na sprzedaż. Znając potrzeby kraju w zakresie "pilnych" wydatków, w ciągu najbliższych 10 lat sprzedamy resztę.

Jeśli problemy z rosnącymi kosztami ubezpieczeń społecznych, państwową służbą zdrowia, długiem publicznym ponad wszelkie normy możliwości spłat oraz wyczerpaną możliwością prywatyzacji zbiegną się nam w czasie, to nasza gospodarka nie ma najmniejszych szans sobie z tym zbiegiem poradzić i najpewniej sama zejdzie z tego świata. Póki co, kolejne rządy dostarczają swoimi pomysłami tylko argumentów, że moja wizja staje się coraz bardziej wyraźna i nieodwracalna. Póki co, możemy sobie tylko powiedzieć - pożyjemy, zobaczymy.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)