Wiele czynników wskazuje na to, że kraj ogarnia paraliż i to zarówno w sferze politycznej, jak i gospodarczej. Po ostatnich wypowiedziach polityków można dojść do wniosku, że profesorowi Belce nie uda się jednak utworzyć rządu, a sprawę zakończą przedwczesne wybory parlamentarne. Wydarzenia te skutkują marazmem w gospodarce i obawą, czy uda się do końca roku przygotować najpilniejsze sprawy, jakimi są nowy system zdrowotny, budżet na rok 2005 oraz przygotowanie do absorpcji funduszy unijnych.
Sytuacja w kraju jest wynikiem niedociągnięć, które zawierają się w konstytucji, a dotyczą podziału obowiązków gospodarczych między rządem a bankiem centralnym. Rząd ma za zadanie poprawić sytuację gospodarczą państwa za pomocą polityki fiskalnej – czyli manipulowaniem stawkami podatkowymi oraz wydatkami rządowymi, celem pobudzenia gospodarki. Natomiast bank centralny ma przede wszystkim obowiązek nie dopuszczenia do utraty wartości złotego – czyli walkę z inflacją. Narzędzia, jakimi dysponuje bank centralny to stopy procentowe oraz kontrolowana podaż pieniądza. Nie jest więc zainteresowany wzrostem gospodarczym czy walką z bezrobociem, ponieważ jest to domena rządu. Natomiast rząd uważa, że nie można obniżać podatków, ponieważ w budżecie potrzebne są pieniądze. Nie można zwiększać wydatków rządowych (tych, które mogą ożywić gospodarkę) dlatego, że w budżecie brakuje pieniędzy na podstawową opiekę społeczną. Tkwi tu sedno sprawy: brakuje synchronizacji między polityką fiskalną a monetarną. Bank centralny (w
obawie przed inflacją) nie może radykalnie obniżyć stóp procentowych nawet, jeżeli pomogłoby to w ożywieniu gospodarki. Z kolei rząd (w trosce o najsłabszych), utrzymuje wysokie podatki, co z kolei dławi przedsiębiorczość.
Wszelkie wydarzenia w najbliższych trzech miesiącach będą ograniczone przez ten rozłam w odpowiedzialności za poszczególne części polityki gospodarczej. RPP może podwyższyć stopy procentowe w obawie o inflację i zahamować wzrost gospodarczy, który i tak będzie musiał zostać wyhamowany, ponieważ pojawiły się wyraźne przesłanki, że był on wynikiem wejścia Polski do UE. Natomiast politycy, którzy dojdą do władzy – bez względu na opcję polityczną – nie będą chcieli obniżać wydatków rządowych czy podatku PIT, ze względu na to, że zechcą utrzymać wysokie wydatki na opiekę społeczną. Zapominają o tym, że obniżenie podatku CIT wprowadzi pieniądze do gospodarki, a w ten sposób spowoduje ożywienie i obniżenie bezrobocia.
W obecnej chwili problem polega w Polsce nie na tym, że nie wiadomo, co zrobić, aby poprawić sytuację gospodarczą państwa. Problem polega na tym, że brakuje odważnych, którzy podjęliby się realizacji tych dobrych planów gospodarczych. Jeśli już ktoś próbuje cokolwiek zrobić (Balcerowicz z podatkami w 1999 r., obecnie Belka) inni politycy skutecznie to utrudniają, dlatego że zaciekle walczą o głosy wyborców i chcą zbijać kapitał polityczny.