Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Nie było Mikołaja na polskich rynkach

0
Podziel się:

W komentarzach można przeczytać, że fundusze zagraniczne wchodzą do Polski i stąd takie olbrzymie obroty na rynku akcji. Zawsze w takim momencie trzeba sobie zadać pytanie: kto te akcje sprzedaje?

Nie było Mikołaja na polskich rynkach

Rynek amerykański

Na giełdach akcji w USA inwestorzy mieli dobry tydzień, a co za tym idzie zapowiedź dobrego zakończenia miesiąca i całego roku. Funduszom przed końcem roku nie zależy na spadku cen. Wręcz przeciwnie, dążą do wzrostu kursów akcji, dzięki temu pokażą dobre wyniki i przyciągną nowych klientów. Widać było już wyraźnie, że rynki finansowe opanowuje przedświąteczny spokój. Spadek wolumenu na NYSE i NASDAQ wyraźnie to sygnalizował. Tydzień był krótszy więc na rynku akcji tak naprawdę, mimo zwyżki indeksów, niewiele się działo.

Dopiero w styczniu, i to najpewniej nie na początku miesiąca, zobaczymy gdzie tak naprawdę jest rynek. Czekając na koniec hossy i widząc siłę byków można nabrać wątpliwości, ja jednak uważam że zwyżka indeksów staje się irracjonalna, a optymizm jest stanowczo zbyt duży. Byłoby dużo zdrowiej dla wszystkich, gdyby rynek akcji przeszedł ozdrowieńczą, dużą korektę. Jeśli to zaślepienie potrwa dłużej (a może, bo taka jest natura rynków) to zapłacimy później, ale dużo większą cenę. Najbardziej widać było tę irracjonalność na wtorkowej sesji. Dobrych informacji prawie nie było (jedynie podniesienie ratingu Intela i raportu poprawiającego sytuację Pfizera). Opublikowano jednak raport o sprzedaży detalicznej, z którego wynikało, że przed tegorocznymi świętami Bożego Narodzenia Amerykanie kupują zdecydowanie mniej niż rok temu (w czasie ostatniego przed świętami weekendu sprzedaż spadła o 3,3 proc. w stosunku do zeszłego roku). Ta informacja zupełnie na rynki finansowe nie wpłynęła, a przecież sygnalizuje wyraźnie, że
Amerykanie zaczynają mniej wydawać, a to bardzo szybko wychłodzi gospodarkę.

Na rynku walutowym było nerwowo. Reagowano na dane makroekonomiczne, w sposób umiarkowany, ale po kursie EUR/USD widać było dążenia inwestorów do bicia rekordów. Było to logiczne, bo jeśli olbrzymia większość inwestorów spodziewa się od początku 2005 r. przeceny dolara, to stara się tą przecenę wyprzedzić. Do końca roku pozostał jeszcze tydzień i dużo może się zdarzyć. Należy jednak założyć, że (być może po wcześniejszej euforii) w styczniu rozpocznie się korekta. Dane makro napływające na rynek były mieszane. Indeks wskaźników wyprzedających (LEI) tym razem nieco wzrósł (pierwszy raz od sześciu miesięcy), co lekko inwestorów uspokoiło, ale nie zmieniło niczego w fundamentalnym obrazie sytuacji – nadal pięć kolejnych spadków powinno bardzo niepokoić. Dotychczas uważano, że już trzy kolejne spadki zapowiadają recesję. Wydatki Amerykanów były jedynie nieznacznie większe niż miesiąc temu, ale zamówienia na dobra trwałego użytku wzrosły wyraźnie. Jednak po odjęciu zamówień na środki transportu zanotowano spadek
o 0,8 proc. (w poprzednim miesiącu 1,3 proc.). Nie były to dobre dane. Raport o sprzedaży nowych domów (największy spadek od 10 lat) pokazał, że sytuacja na rynku nieruchomości rzeczywiście się pogarsza. To już drugie ostrzeżenie po danych o bardzo dużym spadku ilości rozpoczętych budów domów. Amerykanie niedługo mogą ograniczyć zakupy, bo zmniejszy się efekt bogactwa.

Nadchodzący tydzień powinien być bardzo spokojny. Nie ma wielu publikacji danych makro. Najciekawsze z nich to sprzedaż domów na rynku wtórnym oraz indeks Chicago PMI, który pokaże jak zachowywała się gospodarka w tym regionie w grudniu. Po świętach Bożego Narodzenia, a przed Nowym Rokiem trudno oczekiwać dużej aktywności inwestorów. Trzeba jednak pamiętać, że klasyczny rajd św. Mikołaja często podnosi kursy akcji między świętami, właśnie na małym wolumenie. Koniec miesiąca i roku to okazja do strojenia okien wystawowych przez fundusze, co niekoniecznie musi wywołać duże wzrosty. Bardzo dziwne byłoby, gdyby w tym okresie indeksy wyraźnie spadły. Czekamy na styczeń. Na rynku walutowym gracze wyraźnie mają zamiar testować bardzo istotny poziom 1,35 USD. Przełamanie go szybko doprowadziłoby EUR/USD do 1,37 – 1,38.

Rynek polski

Na WGPW indeksy spadły, co może nieco dziwić, bo pora roku nie jest dla spadków odpowiednia. Poza tym giełdy zagraniczne rosły. Warto jednak zauważyć, że spadł również węgierski BUX. Nie jest to jeszcze sygnał sprzedaży, ale niewątpliwie ostrzeżenie. Generalnie mamy ciągle tę samą sytuację: duże obroty i małe zmiany oraz wąski rynek. Komentarze analityków donoszą, że fundusze zagraniczne wchodzą do Polski i stąd takie olbrzymie obroty na rynku akcji. Zawsze w takim momencie trzeba sobie zadać pytanie: kto te akcje sprzedaje? Mam wrażenie, że wchodził kapitał wybitnie spekulacyjny, nastawiony na krótki okres. To oczywiście nie znaczy, że rynek zaraz się zawali, bo jeśli będzie po temu okazja to taki kapitał będzie (za pomocą kilku płynnych spółek)
prowadził indeksy na północ tak daleko jak się tylko da. Trzeba tylko pamiętać o dwóch sprawach. Po pierwsze fundusze spekulacyjne potrafią dystrybuować akcje (pozbywać się ich) wtedy, kiedy na pozór wygląda to na agresywne kupno. Po drugie potrafią opuścić rynek w
czasie 1 – 2 sesji w sposób absolutnie nagły i nieoczekiwany doprowadzając do znacznej przeceny. Wystarczy, żeby koniunktura na świecie się pogorszyła. A dlaczego ma się nie pogorszyć skoro w przyszłym roku gospodarka światowa (nasza również) zwolni? Pozostaje pytanie jak mocne to będzie spowolnienie.

Złoty w minionym tygodniu nadal się wzmacniał. Widać wyraźnie, że fundusze spekulacyjne chcą przed końcem roku ustawić złotego na bardzo wysokim poziomie. Poza tym Polacy generalnie uciekają z walut, firmy też przeliczają wpływy z eksportu, a to wszystko, na płytkim rynku, w okresie świątecznym, wywołuje spore ruchy. Kiedy doczekamy się zmiany postawy ministra finansów, który swoimi wypowiedziami od dawna naszej walucie pomaga? W minionym tygodniu na to się nie zanosiło. Dowiedzieliśmy się, że „nadmierne wzmocnienie złotego mogłoby nie tyle przyhamować eksport, co zmniejszyć jego opłacalność”. Niestety, nie dowiedzieliśmy się, co to znaczy „nadmierne”. Poza tym minister ma nadzieję, że przedsiębiorcy będą starali się rozwijać firmy licząc na większy zbyt i nie patrząc na to, że kurczy im się zysk. Mam wątpliwości czy tak będzie. Sparzeni kursem przedsiębiorcy będą woleli zamrozić produkcje na obecnym poziomie lub ją zmniejszyć, bo będą się bali ryzyka walutowego. Niestety, większość z nich się przed tym
ryzykiem nie zabezpiecza, a szkoda, bo można to robić. Będą też chcieli sprawdzić czy i jak rozwinie się sytuacja w drugim roku po wejściu do Unii.

Trudno zgodzić się z ministrem, który twierdzi, że „... sprzedaż (żywności na eksport) wzrosła nie dlatego, że ceny albo kurs złotego były atrakcyjne, tylko dlatego, że się zwiększył popyt”. A dlaczego zwiększył się popyt? Owszem, otworzyły się granice i tu minister ma rację, ale gdyby nie niskie (wtedy) ceny to takiego ruchu byśmy nie zobaczyli. Do czego prowadzi mocny złoty mogliśmy sprawdzić na przykładzie KGHM. Ta firma była w bieżącym roku dobrze zabezpieczona przed ryzykiem kursowym i dlatego miała tak dobre wyniki. Wzmocnienie złotego prowadzi jednak do tego, że nawet, jeśli te same techniki zastosuje w przyszłym roku to jej zyski znacznie spadną. Być może, jeśli rzeczywiście eksporterzy zacisną zęby i nie podniosą cen to PKB specjalnie nie ucierpi, ale, jak sam minister przyznaje, ograniczy ich dochody. To przełoży się na wyhamowanie na rynku pracy i być może na mniejszą ilość pieniędzy w kieszeniach pracowników, a to z kolei zmniejszy popyt wewnętrzny. Czy chodzi nam o to, żeby PKB rósł czy o to,
żeby społeczeństwo się bogaciło? Na rynku finansowym łatwo jest jakiś proces uruchomić, szczególnie, jeśli się ciągle pomaga jednej stronie, ale bardzo trudno jest go zatrzymać. Tyle, że trzeba na tym rynku aktywnie i długo działać, żeby to rozumieć.

W szumie poprzedzającym koniec roku prawie niezauważone przeszły kolejne słabe dane makroekonomiczne. GUS poinformował, że pogorszyła się koniunktura w przemyśle, budownictwie i handlu w listopadzie. Warto zauważyć, że w przemyśle oceny były nawet „ostrożniejsze niż w analogicznym miesiącu ostatnich lat”. Mówi się o mniejszej ilości zamówień i sprzedaży. Widać z tego, że szok poakcesyjny zaczyna powoli odbijać się gospodarce czkawką. Poza tym sprzedaż detaliczna co prawda w listopadzie wzrosła, ale prognozy były zdecydowanie bardziej optymistyczne i nieporozumieniem jest szukanie winy jedynie w spadku sprzedaży aut. Po prostu dynamika sprzedaży spada, a w przyszłym roku będzie jeszcze gorzej. A jeśli do tego doda się dane z poprzedniego tygodnia mówiące o sporym wzroście produkcji to można zacząć się obawiać, że nadal rosną zapasy, czyli, że wzrost gospodarczy tak naprawdę nie jest tak duży jak pokazują to statystyki. To praktycznie znaczy, że PKB rzeczywiście szybko rósł, ale w przyszłym roku zmniejszenie
zapasów będzie działało w odwrotnym kierunku. Zgadzam się z Haliną Wasilewską-Trenkner z RPP, która mówi, że założenie pięcioprocentowego wzrostu w 2005 roku jest bardzo optymistyczne. Nie zgadzam się jednak, że jest realne i między innymi dlatego też uważam, że przychody budżetu są przeszacowane. Ma rację opozycja mówiąc, że mimo porobionych w przyjętym w zeszłym tygodniu budżecie „zakładek” istnieje zagrożenie, że trzeba go będzie w drugiej połowie roku nowelizować.

W okresie międzyświątecznym nasz rynek powinien odpoczywać, ale i tutaj, na małym obrocie, można dokonywać cudów, a przecież funduszom powinno zależeć na dobrym zakończeniu roku. Pamiętajmy jednak o tym, że na indeksie cenowym może niedługo uformować się zapowiadająca spadki formacja RGR, a to w nowym roku może wygenerować sygnał kończący hossę.

giełda
wiadomości
felieton
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)