Nic się nikomu nie stanie, o ile społeczeństwo będzie potrafiło się dostosować. Potrzeby ludzkie nie mają granic. Dla przykładu dziś posyłamy swoje dzieci do szkół, w których uczą się w 30-osobowych klasach. Zakładając, że np produkcja i dystrybucja żywności będzie w pełni zautomatyzowana i tańsza będę miał więcej pieniędzy na edukację swoich dzieci.
Poślę je do szkoły gdzie są klasy 15-osobowe, czyli już jest potrzeba 2-krotnie większej liczby nauczycieli. Z kolei ktoś inny może wydać te pieniądze na jakieś niestandardowe lakierowanie samochodu za co też zapłaci więcej, a artysta-lakiernik znajdzie pracę.
Ale to zakłada elastycznośc społeczeństwa, to że rolnik czy sprzedawca ze spożywczaka będzię w stanie przekwalifikować się na nauczyciela lub lakiernika. I obawiam się, że w tym aspekcie nasze społeczeństwo jest jeszcze mentalnie w komunie. Mamy górników, którzy chcą zarabiać więcej ale nie chcą zmienić pracy, mimo że na węglu się juz nie zarabia jak kiedyś. Mamy sprzedawców, którzy chcą mieć wolne niedziele, ale nie mogą/nie chcą zmienić pracy. I najważniejsze mamy rząd, który zmienia handel zamiast polecić ludziom lub wesprzeć ich w zmianie pracy.