- Zawieranie porozumień sektorowych w ochronie zdrowia doprowadzi do dalszej destabilizacji tego systemu, pogłębienia kryzysu w relacjach między pracownikami oraz do pogorszenia sytuacji finansowej szpitali – twierdzą Pracodawcy RP.
Protestujący ratownicy medyczni, niezadowolone pielęgniarki czy buntujący się lekarze rezydenci. Sytuacja w polskiej służbie zdrowia od lat jest trudna, a poszczególne grupy zawodowe walczą o dodatkowe fundusze.
Zdaniem Pracodawców RP, tylko ustawowe ustalanie najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących wszystkie zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych może ratować sytuację. To jednak wymaga dodatkowego finansowania z budżetu.
Tymczasem resort zdrowia wydaje się prowadzić politykę w stylu dziel i rządź. Mimo że trwały prace nad nowelizacją ustawy o najniższych wynagrodzeniach pracowników podmiotów leczniczych, zdecydował się podpisać porozumienie z Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Pielęgniarek i Położnych oraz Naczelną Izbą Pielęgniarek i Położnych.
Na mocy tej ugody zamiast kwoty 1,6 tys. zł brutto (wypłacanej jako dodatek do pensji), pracownicy otrzymają 1,1 tys. zł do podstawy wynagrodzenia. Jak twierdzą Pracodawcy RP, skutkiem tej decyzji będzie dodatkowe pogłębienie różnicy w płacach na poszczególnych stanowiskach w szpitalu.
Tak dzieje się np. w niektórych Izbach Przyjęć i Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, załogę karetki stanowią zarówno ratownicy medyczni, jak i pielęgniarki. Oznacza to, że w jednej karetce za tę samą pracę płaci się niewspółmiernie różnie pensje – o czym pisaliśmy w money.pl.
Dysproporcje tego typu doprowadziły do konfliktów wewnętrznych w szpitalach, co negatywnie wpływa na proces leczenia pacjentów – zaznaczają Pracodawcy RP. Z ich szacunków wynika, że porozumienie będzie kosztowało polskie szpitale około 300 zł dodatkowych kosztów na każdy etat pielęgniarki.
Kłopot w tym, że już brakuje pieniędzy na sfinansowanie tych kosztów ze środków budżetowych, co przyznaje resort zdrowia, a szpitale muszą sobie z nimi poradzić we własnym zakresie.
Równocześnie wzrost wynagrodzeń jednej grupy powoduje presję płacową na całym rynku – zaznaczają Pracodawcy RP. "Można oczekiwać go także w sektorze prywatnym, dla którego stanie się dodatkowym kosztem. W efekcie wzrosną koszty prywatnych świadczeń medycznych" – czytamy w oświadczeniu.
Na to wszystko nakłada się deficyt pracowników w służbie zdrowia. Już niebawem nie będzie komu leczyć – o czym pisaliśmy w money.pl. Problem widać już teraz, szpitale zamykają oddziały, na SOR-ach brakuje personelu. Nie ma komu dyżurować. Lekarze uciekają z kraju na saksy, a kolejki do specjalistów rosną.
Zobacz również: * *W Polsce nie ma komu leczyć. "Już jest za późno. Czarno widzę przyszłość polskich pacjentów"
Z każdym rokiem sytuacja kadrowa się pogarsza. Pod względem liczby lekarzy przypadających na pacjenta Polska jest na szarym końcu Europy, co potwierdzają dane Eurostatu czy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Według ostatnich danych (z listopada 2017 roku) liczba praktykujących lekarzy na tysiąc mieszkańców w Polsce wynosi zaledwie 2,3. Dla porównania w Grecji ten wskaźnik to 6,3.
Jak pisaliśmy w money.pl, liczba nowych lekarzy rośnie zbyt wolno. Dodatkowo niwelowana jest ona przez trwający od lat exodus polskich medyków.
Z najnowszych danych, które otrzymaliśmy wynika, że Naczelna Izba Lekarska w całym ostatnim roku wystawiła lekarzom 747 zaświadczeń o postawie etycznej, te pobierają lekarze, którzy poważnie rozważają podjęcie pracy za granicą. To więcej o ponad 8 proc. niż rok wcześniej, kiedy chęć wyjazdu deklarowało 694 lekarzy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl