Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała o pozostawieniu stóp procentowych bez zmian. To już trzydziesty pierwszy miesiąc z rzędu, gdy główna stawka oprocentowania jest na rekordowo niskim poziomie 1,5 proc. To od niej zależą m.in. raty kredytów.
Zgodnie z oczekiwaniami ekonomistów, główna stawka oprocentowania w Narodowym Banku Polskim, ustalana przez specjalnie powołaną do tego Radę Polityki Pieniężnej, pozostała na rekordowo niskim poziomie. Od marca 2015 roku wynosi 1,5 proc. Stopa depozytów to zaledwie 0,5 proc., a stopa lombardowa (kredytowa) 2,5 proc.
Te wartości obowiązują banki komercyjne, które w NBP lokują wolne środki lub pożyczają pieniądze według potrzeb. Ma to jednak bezpośrednie przełożenie na ofertę dla klientów. Utrzymanie dotychczasowych poziomów stóp procentowych oznacza, że raty kredytów nie powinny wzrosnąć. Tym samym pozostaną zdecydowanie niższe niż jeszcze kilka lat temu.
Obecnie przy stopach procentowych NBP na poziomie 1,5 proc. stawka bazowa, do której banki doliczają swoje marże w kredytach, wynosi zaledwie 1,73 proc. (WIBOR3M). Jeszcze pięć lat temu, przy oprocentowaniu NBP w okolicach 4,5 proc. stawka ta przekraczała 5 proc. Nie mówiąc o sytuacji sprzed 10 lat, gdy banki naliczały swoje marże do stawek sięgających 7 proc.
Jak to wygląda z perspektywy pojedynczego kredytobiorcy? Zadłużony na 200 tys. zł i 30 lat miał w 2012 roku ratę na poziomie około 1350 zł miesięcznie. Po spadkach stóp procentowych oprocentowanie tego długu zmalało z ponad 7,1 do około 3,7 proc. obecnie (WIBOR3M + marża banku).
W efekcie ten sam kredytobiorca cieszy się dziś ratą na poziomie niewiele ponad 920 zł miesięcznie. W kieszeni pozostaje więc ponad 400 zł.
Taniej nie będzie
Przykład konkretnego kredytobiorcy jest jednocześnie przestrogą dla wszystkich kredytobiorców, którzy powinni być świadomi nieuchronnej podwyżki oprocentowania, a więc i wzrostu rat w przyszłości. Rekordowo niskie stopy procentowe nie mogą utrzymywać się w nieskończoność. Pytanie tylko, kiedy nadejdzie ten czas?
"Naszym zdaniem w kolejnych miesiącach niektórzy członkowie RPP będą stopniowo modyfikowali swoją ocenę perspektyw inflacji (wzrostu cen - przyp. rad.), wspierając oczekiwania na rozpoczęcie podwyżek stóp przed końcem 2018 roku" - czytamy w komentarzu ekonomistów PKO BP.
W kontekście wywołanej przez ekspertów inflacji, warto przypomnieć, że we wrześniu średni poziom cen był o 2,2 proc. wyższy niż rok wcześniej. Informował o tym Główny Urząd Statystyczny w ubiegły piątek.
To oznacza spory skok inflacji względem poprzedniego miesiąca, czego nie spodziewał się żaden z analityków. Wzrostowa tendencja jest niekorzystna nie tylko dlatego, że za te same produkty w sklepie płacimy więcej. Inflacja zjada też nasze oszczędności w banku.
Co najmniej kilka argumentów
- W ostatnich miesiącach napłynęło sporo danych podważających zasadność dotychczasowej retoryki RPP - wskazują z kolei ekonomiści Banku Gospodarstwa Krajowego. Oprócz inflacji, wymieniają bardzo dobry stan gospodarki ogółem, który nie wymaga już niskich stóp procentowych.
Jeśli dodać do tego pro-wzrostową politykę fiskalną rządu i pieniądze płynące z Unii Europejskiej, może się okazać, że gospodarce może grozić przegrzanie - sugerują eksperci.
Kolejnym argumentem za szybszymi niż późniejszymi podwyżkami stóp procentowych jest polityka innych banków centralnych na świecie, które albo już od jakiegoś czasu lekko podnoszą oprocentowanie, albo są coraz bliżej tzw. zacieśniania polityki pieniężnej.
Mowa m.in. o amerykańskiej Rezerwie Federalnej, która w ciągu ostatnich dwóch lat kilkukrotnie podniosła poprzeczkę i nie zamierza na tym poprzestawać. O zmianie zaczyna myśleć również Europejski Bank Centralny.
Dodać można także decyzje z naszego regionu, czyli na przykład podwyżkę stóp procentowych w Czechach czy Rumunii.
"Samej decyzji RPP o podwyżce spodziewamy się w lipcu przyszłego roku" - podsumowują ekonomiści BGK.