Europejską gospodarkę czeka katastrofa, która rozsadzi strefę euro, na rynkach finansowych pojawi się panika, na giełdach krach – na taki scenariusz w 2012 roku liczył prof. Krzysztof Rybiński, dając twarz i nazwisko głośnemu medialnie funduszowi inwestycyjnemu Eurogeddon.
Po początkowych wzrostach wycen jednostek tego funduszu, inwestorzy szybko zaczęli tracić – dużo tracić, i jeszcze więcej tracić. W najgorszym momencie notowania spadały o 70 proc. W końcu niedawno, bo 6 września 2017 r. Opera TFI, która prowadziła fundusz, zrezygnowała z niego. To koniec. Czy to znaczy, że nikt już nie wierzy w wielki kataklizm w gospodarce i koniec strefy euro?
Przecież Grecja wcale nie wyszła jeszcze na prostą, Włosi nadal mają kłopoty, do tego Wielka Brytania zdecydowała o wyjściu z Unii Europejskiej, co niektórzy również uznawali niemal za koniec świata, dopóki nie poznaliśmy wyników referendum. Potem wizje były już nieco mniej katastroficzne.
Strefa euro się zintegruje. Ale powoli
A jednak. Umiarkowanym optymistą jest nawet Doktor Zagłada.
- Działania podjęte w strefie euro w reakcji na kryzys fiskalny ograniczyły ryzyko jej rozpadu – powiedział znany ekonomista Nouriel Rubini w niedawnym wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". To człowiek, który jako jeden z nielicznych na świecie przewidział kryzys finansowy, Doktor Zagłada – jak go nazywano, choć dziś sam woli unikać tego określenia. Czyżby stał się nagle optymistą?
Ekonomista twierdzi, że w strefie euro istnieje w zasadzie konsensus co do tego, że większa integracja jest konieczna. - Problemem jest to, że Niemcy zgodzą się na nią dopiero wtedy, gdy kraje z południa strefy euro ograniczą swoje deficyty, wzmocnią swoje systemy finansowe itp. Proces integracji może być więc powolny, ale jest możliwy – ocenił Nouriel Roubini.
Europa dwóch prędkości?
Josepf Stiglitz, laureat nagrody Nobla z ekonomii, wciąż jednak widzi czarny scenariusz, uważając, że strefa euro jest nie do uratowania. W październiku 2016 r. powiedział niemieckiemu dziennikowi "Die Welt", że jego zdaniem za 10 lat strefy euro nie będzie już w obecnym kształcie. Nie znaczy to, że eurozony nie będzie wcale, pozostanie jedynie 19 państw.
- Trudno powiedzieć, kto nadal będzie do niej należeć. Strefy euro nie da się uratować w jej obecnym kształcie, więc jedynym, choć trudnym do przeprowadzenia ratunkiem, będzie wyjście kilku państw – powiedział niemieckiemu dziennikowi noblista.
O jakie kraje chodzi? Zdaniem Stiglitza najbardziej zagrożone wyjściem są Grecja, Portugalia i Włochy. Co więcej, profesor uważa, że Niemcy pogodziły się już z tym, że wyjście Grecji ze strefy euro jest nieuniknione, a nawet z tym, że to samo stanie się z Włochami.
- Nie ma wątpliwości, że Włosi rozczarowali się wspólnym pieniądzem i stało się jasne, że euro w tym kraju nie funkcjonuje – powiedział amerykański ekonomista.
Co gorsze, jego zdaniem strefa euro nie zostanie zreformowana przez obecnych polityków, którzy rządzą w Europie. - Kanclerz Merkel, podobnie jak inni europejscy przywódcy, wcale nie chcą jakichkolwiek reform – twierdzi Stiglitz. Jego zdaniem politycy ci ciągle czekają na odpowiedni moment, jednak w końcu go przegapią i zorientują się dopiero wtedy, kiedy strefa euro rzeczywiście się rozpadnie.
Nie tylko Stiglitz jest tak surowy w swoich ocenach. Podobnie brzmiał rok temu Emanuel Macron – ówczesny minister gospodarki Francji, a dziś prezydent tego kraju.
Wyjście? Przegrupowanie w strefie euro. O ile Stiglitz widzi 19 członków w tej grupie, o tyle są bardziej radykalne pomysły. Wilhelm Noelling z hamburskiego Uniwersytetu, były członek zarządu Bundesbanku, który od początku przeciwny był wspólnej walucie, w jądrze eurozony widzi tylko siedem krajów: Niemcy, Francję, Austrię, Belgię, Holandię, Luksemburg i Finlandię.
Co z resztą? Pozostałe kraje mogłyby stworzyć euro bis, czyli coś na kształt drugiej strefy wspólnej waluty. Politycy zresztą ciągle głośno mówią o Europie dwóch prędkości.
- Musimy odważyć się na to, by niektóre kraje szły do przodu, jeżeli nie wszyscy będą chcieli w tym brać udział – powiedziała w tym roku niemiecka kanclerz, Angela Merkel, w podparyskim Wersalu. Przyklasnęli jej przywódcy Francji, Włoch i Hiszpanii. Ma to pozwolić na szybszą integrację niektórych krajów w wybranych dziedzinach.
Jak zabezpieczać się przed ryzykiem kursowym
A gdzie w tym wszystkim Polska? - Lepiej dla Polski byłoby nie wchodzić do strefy euro na tym etapie konwergencji. Jeśli wszystko pójdzie "fantastycznie", nastąpi to w ciągu 5-10 lat – powiedział Mateusz Morawiecki, wicepremier oraz minister rozwoju i finansów rok temu.
Czy wszystko idzie fantastycznie? To relatywne, ale nawet jeśli, to termin pięciu, a dziś już czterech lat jest mało realny. Już dziś bowiem Polska musiałaby bardzo intensywnie pracować nad spełnieniem kryteriów z Maastricht, żebyśmy mogli wejść do strefy euro na korzystnych warunkach. Do tego sam proces przyjęcia euro trwa około dwóch lat. Dlatego należałoby się trzymać raczej górnej granicy wskazanej przez wicepremiera.
To oznacza, że przed nami jeszcze co najmniej 9 lat poza strefą euro. O ile oczywiście w tym czasie strefa euro zdąży się zreformować – bo to, jak niedawno wskazał wiceminister finansów Leszek Skiba, kluczowy warunek.
- Teraz Polska musiałaby przystąpić do strefy euro, której charakteru nie znamy. Decydowalibyśmy się na coś, czego właściwie nie znamy, bo moment reform się nie zakończył i nie wiemy kiedy się zakończy – powiedział Skiba w Sejmie w październiku br.
- Strefa euro dyskutuje, jak uzupełnić braki instytucjonalne; rozmawia się o unii rynków bankowych, o integracji w zakresie rynków pracy, polityki fiskalnej i o różnych regulacjach. Nie wiemy, jakie będą reformy, jaki będzie kształt strefy euro – wyliczał wiceminister. Nie brzmiał, jakby się do euro palił.
A nawet jeśli te reformy się powiodą, i tak może nam być nie po drodze.
- Może być tak, że strefa ta stanie się scentralizowanym obszarem politycznym, w którym ekonomicznie wszystkie argumenty będą "za", lecz pojawią się wątpliwości o charakterze politycznym, związane z pozbawieniem się wielu obszarów suwerenności – mówił Leszek Skiba. Widać, zawsze znajdą się argumenty przeciw, jeśli tylko się zechce.
A to dla przedsiębiorców robiących interesy z zagranicą oznacza, że jeszcze długo będą musieli sobie radzić z ryzykiem kursowym. Polskie firmy mogą się jednak przed nim zabezpieczać, reagując na zmiany kursów walut lub obniżając koszty wymiany walutowej dzięki wyspecjalizowanym instrumentom finansowym oferowanym przez banki. Oferują one między innymi możliwość zawierania transakcji walutowych za pomocą dedykowanych temu platform. Pozwala to zmniejszyć koszty, a w przypadku części firm także znacznie ułatwia zarządzanie ryzykiem walutowym. Taką usługę dla polskich eksporterów i importerów oferuje Bank BGŻ BNP Paribas. Usługa FX Pl@nety jest bezpłatna i dostępna po zalogowaniu się do bankowości internetowej, gdzie przez 24h/5 dni w tygodniu można wymieniać pieniądze bez wychodzenia z domu czy firmy. By dołączyć do FX Pl@net , wystarczy konto walutowe w banku (fraza do podlinkowaniahttps://www.bgzbnpparibas.pl/korporacje/bankowosc-internetowa/fx-planet).
Jednak pozostawanie poza jądrem Unii nie ułatwia polskim firmom prowadzenia interesów.
Pod górkę przedsiębiorcy mogą mieć dodatkowo z powodu trudniejszego dostępu do środków unijnych. Na dodatek Europa dwóch prędkości oznaczać może brak spójnej polityki. A zdaniem ekspertów, o tym, żeby Polska miała wpływ na tworzenie europejskiej polityki obronnej czy energetycznej możemy zapomnieć.
Partnerem artykułu jest Bank BGŻ BNP Paribas