Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Wpływ konfliktu izraelsko - palestyńskiego na gospodarkę światową

0
Podziel się:

Jeszcze nie tak dawno, może miesiąc temu, opinia publiczna emocjonowała się wychodzeniem USA z kryzysu. Z nabożną czcią powtarzano ze łzami w oczach o tempie wzrostu gospodarczego kraju za Wielką Wodą w IV kwartale ubiegłego roku. Jednak zdarzyło się coś, co w ciągu 2-3 dni zburzyło spokojny obraz świata wychodzącego z niebezpieczeństwa recesji. Tym niespokojnym zarzewiem okazał się być konflikt palestyńsko – izraelski.

Jeszcze nie tak dawno, może miesiąc temu, opinia publiczna emocjonowała się wychodzeniem USA z kryzysu. Z nabożną czcią powtarzano ze łzami w oczach o tempie wzrostu gospodarczego kraju za Wielką Wodą w IV kwartale ubiegłego roku. Społeczeństwa całego świadomego gospodarczo i ekonomicznie świata zdawały się pobudzać na samą myśl o wzajemnych sprzężeniach i oczekiwanej synergii w światowej gospodarce. Ucichły nawet głosy antyglobalistów, wszak oni również zdawali sobie sprawę, że obecnie wszystko się w USA zaczyna i wszystko się tam kończy. Jednym słowem nadzieją na kolejne siedem lat tłustych zagościła na trwale na świecie. Nasz rząd nie był tutaj odosobniony i wszelkie optymistyczne prezentowane wcześniej prognozy gospodarcze zaczęły nieoczekiwanie znajdować swoje uzasadnienie.

Jednak zdarzyło się coś, co w ciągu 2-3 dni zburzyło spokojny obraz świata wychodzącego z niebezpieczeństwa recesji. Tym niespokojnym zarzewiem okazał się być konflikt palestyńsko – izraelski. Wszyscy pamiętamy jaki pesymizm co do koniunktury zapanował po 11 września 2001 roku. Wydawało się wówczas, że niemożliwe jest szybkie podniesienie się na równe nogi. Teraz więc, kiedy problem kryzysu bliskowschodniego znów nabiera rumieńców, pierzchają optymistyczne myśli co do koniunktury. Pierwszy dał o sobie znać rynek surowców. Wszystkie bez wahania poszybowały do góry. Już dawno nie było tak drogiej ropy naftowej i to pomimo rekordowych jej zapasów. Także metale zarówno te przemysłowe jak i szlachetne oraz frank szwajcarski obrały kurs „kryzysowy”.

Oczywiście od razu pojawiły się głosy o zagrożeniu wzrostem inflacji, o dalszej eskalacji wzrostu cen surowców, zwłaszcza energetycznych, o wzroście wydatków na obronność w skali świata, o zwiększeniu nakładów na bezpieczeństwo światowe, o możliwości ograniczenia światowej konsumpcji z uwagi na zagrożenia. Nastroje podgrzewał pozorny spokój i brak reakcji rządu USA. Pojawiły się nawet nieśmiałe sugestie o tym, że rząd USA nie do końca panuje nad sytuacją. Niektórzy oczami wyobraźni już widzieli rozszerzający się konflikt i wojnę żydowsko – arabską, do użycia broni ABC włącznie. Tym czasem po tygodniu, dwóch okazało się, że państwa arabskie poza wsparciem finansowym i moralnym nie zaproponują Palestyńczykom niczego więcej. Sam Izrael również nie okupuje Palestyny dla zabawy. Tam gdzie ostatnio nie było zbyt wiele zamachów oraz tam gdzie nie może zagwarantować utrzymania międzynarodowego status quo – to tam nie prowadzi działań. Jak do tej pory nie ma wojsk żydowskich na Wzgórzach Golan i w Strefie Gazy.
Łączyłoby się to bowiem z konfliktem z Syrią i być może z Egiptem. Działania ograniczają się do Zachodniego Brzegu Jordanu, Jordania i Irak nie są bowiem obecnie zainteresowane konfliktem. Jordania jest zbyt słaba, zaś Irakowi grozi interwencja USA, musi więc zachowywać się poprawnie. Po oczyszczeniu Zachodniego Brzegu z najgroźniejszych separatystów USA nakłonią Izrael do ograniczenia okupacji do minimum. Zdaje sobie sprawę z tego Arabia Saudyjska – która jest sojusznikiem USA i usiłuje inicjatywami pokojowymi wytargować cokolwiek dla Palestyny. To chyba najbardziej racjonalny punkt widzenia wśród Arabów.

Czy konflikt w Ziemi Świętej ma jakieś znaczenie dla światowej gospodarki. Zdecydowanie nie, no może tylko psychologiczne. Koszty sa znacznie mniejsze niż w przypadku operacji afgańskiej. A przejściowo droga ropa naftowa uruchomi tylko nowych producentów i w długim okresie spowoduje, że eksploatowane będzie więcej złóż w krajach, które do tej pory nie liczyły się na naftowym rynku. Mam na myśli kraje Azji Środkowej, Afryki Równikowej, Wietnam, nowe złoża na Alasce. A to za rok czy dwa może oznaczać... znaczący spadek cen ropy – poniżej 18 USD za baryłkę. A to znowu oznacza wzrost prawdopodobieństwa dobrej koniunktury za kilka lat.

Dla Polskie wzrost cen ropy naftowej też nie jest taki niekorzystny. Wyższe ceny to ustabilizowanie inflacji, która ostatnio zbyt szybko spadała. Później i tak ceny ropy spadną, ale dzięki temu opóźnieniu spadek inflacji w naszym kraju będzie bardziej długoterminowy i stabilniejszy. A nie gwałtowny i destrukcyjnie wpływający na wzrost gospodarczy jak obecnie. Myślę, że nawet inflacja w granicach 4-4,5% w grudniu nie będzie dla naszego kraju żadnym zagrożeniem. Niepokoi tylko opóźnienie zjawisk wzrostu gospodarczego w Europie, bo to może opóźnić ambitne plany ministra Belki w zakresie ścieżki dochodzenia do 5% tempa wzrostu gospodarczego. Ponadto nieco większa inflacja na świecie, może skłonić Zachód do szybszych podwyżek stóp procentowych, co obniży korzystny do tej pory parytet walutowy w Polsce i może oznaczać większy niż dotychczas niedobór na rynku walutowym. A to, przy zbiegu innych niekorzystnych zjawisk natury wewnętrznej (wygrana Leppera w wyborach samorządowych) może doprowadzić do dosyć gwałtownej
deprecjacji waluty w II półroczu tego roku.

gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)