Jak pisze poniedziałkowa "Rzeczpospolita", obniżka wieku emerytalnego, wyhamowanie napływu Ukraińców i utrzymanie szybkiego wzrostu gospodarczego odbije się na rynku pracy. Wzrost zarobków może wkrótce wyraźnie przyspieszyć.
Część ekonomistów wskazuje, że żądania płacowe nad Wisłą ograniczył nieco program "Rodzina 500+", który poprawił stan portfeli Polaków. Ale to już, jak zauważa "Rz", skonsumowany posiłek. Teraz znów apetyty rosną.
Ekonomiści wskazują, że może się powtórzyć scenariusz z Węgier. Tam płace rosną o kilkanaście procent w skali roku, kilkakrotnie szybciej niż w Polsce.
To w dużej mierze skutek znaczącej podwyżki pensji minimalnej z początku roku, a także podwyżek wynagrodzeń w sektorze publicznym. Najniższe wynagrodzenie wzrosło jednorazowo o 15 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem.
Przede wszystkim jednak nad Balatonem ujawniają się - podobnie jak w Polsce - wyraźne skutki niedoboru pracowników wynikające ze starzenia się ludności.
- Możliwe, że ta dynamika w kolejnych kwartałach jeszcze wzrośnie - twierdzi Peter Virovacz, główny ekonomista ING na Węgrzech.
- Sytuacja na węgierskim rynku pracy, jeśli chodzi o niedobór wykwalifikowanych pracowników, wyprzedza mniej więcej o dwa lata sytuację na naszym rynku - mówi "Rz" Michał Dybuła, główny ekonomista ds. Europy Środkowo-Wschodzniej w BNP Paribas CIB.
Ile zarabiają Węgrzy? W tej chwili mniej więcej tyle samo co Polacy. Ale wynagrodzenia nad Balatonem rosną w tempie 14 proc. W naszym kraju - zaledwie o 6 proc.
Jak twierdzi Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP, jeszcze w tym roku przyspieszy on do 8 proc., a w przyszłym wzrośnie jeszcze bardziej.
Największy wzrost płac czeka nas w przemyśle i motoryzacji oraz transporcie i logistyce.