Blockchain – technologia, na której opierają się kryptowaluty – miał zrewolucjonizować Internet. Teraz wychodzą na jaw jej ograniczenia. Nie spisujmy jej jednak na straty.
- Tradycyjne banki będą już zbędne! - oto jedna z najczęściej padających prognoz ze strony entuzjastów technologii o wciąż tajemniczej dla większości nazwie „blockchain.” Ten skomplikowany system to w istocie ogromna internetowa baza danych, pozwalająca na zapisywanie różnego typu transakcji. Od tradycyjnych baz danych różni się tym, że nie ma centralnego zarządcy, a jej użytkownicy pozostają anonimowi. Ta księga rachunkowa bez księgowego ma według prognoz zastąpić nie tylko banki (bo eliminuje konieczność istnienia transakcyjnych pośredników), czy firmy oferujące usługi związane z giełdą (np. domy brokerskie), ale nawet tradycyjny pieniądz. To na niej opiera się przecież rozwój kryptowalut. „Blockchain” ma potencjał do zrewolucjonizowania systemu wyborczego, streamingu muzycznego, obrotu nieruchomościami, czy dostawami dla handlu detalicznego. Sporo tego, prawda? A jednak to tylko potencjał. Rozwój tej technologii nie odbywa się tak szybko, jak zakładali optymiści. Dlaczego?
Za wolno, za mało
-Rynek miało zalać oparte na nim różnorodne oprogramowanie. Tak się nie stało. W części wynika to z tego, że blockchain jest w porównaniu z obecnymi systemami powolny i kosztowny – tłumaczy Clare Markham, znawczyni tematyki i szefowa firmy StartupToken
(Clare Markham wystąpi podczas 'Masters & Robots' w dniach 13-14.11 w Warszawie).
Wymowny przykład: gdy tradycyjni operatorzy finansowi tacy, jak Visa, czy Mastercard, obsługują nawet 5 tys. transakcji na sekundę (ale zdolne są poradzić sobie nawet z 24 tysiącami), blockchain rejestruje maksymalnie kilkanaście, a średnio od 2 do 7. Z czego wynika ta powolność? System ten pierwotnie został zaprojektowany przez fascynatów komputerów i używany był przez fascynatów. To relatywnie niewielkie grono. Jego rosnąca popularność, która skutkowała wzrostem liczby użytkowników i transakcji po prostu „zapchała” jego algorytmy. O ile w 2009 r. przeprowadzano ok. 5 tys. transakcji miesięcznie, dzisiaj liczba ta sięga 10 mln. Szybkość dopisania do rejestru kolejnej transakcji (kolejnego „bloku” do „łańcucha”) jest uzależniona od dostępności miejsca w rejestrze (ma on swoje wirtualne „strony” o ograniczonym miejscu), a także od procesu weryfikacji, który sprawdza poprawność i prawdziwość proponowanego wpisu a może trwać ok. 10 min. Wynika to w części z samej natury blockchainu – jest zdecentralizowany,
transakcja weryfikowana jest przez wiele instancji, a nie po prostu „przyklepywana” przez pośredników, jak w przypadku transakcji międzybankowych. To właśnie ten problem sprawia, ze blockchain nie może być jeszcze używany np. do mikrotransakcji, a także może okazać się nieprzydatny w rozwoju innych rewolucyjnych technologii takich, jak big data, internet rzeczy, czy sztuczna inteligencja.
Z czasochłonnością związane jest inne coraz wyraźniejsze ograniczenie blockchain – energochłonność. Funkcjonowanie tej technologii wymaga olbrzymiej mocy obliczeniowej. Chodzi o tzw. „kopanie”. Żeby dana transakcja została dopisana, musi zostać zaakceptowana przez „górników”, czyli osoby zajmujace się dostarczaniem mocy obliczeniowej do systemu (w zamian otrzymują np. bitcoiny). Instytut PowerCompare obliczył, że energia elektryczna zużyta na to przez komputery w 2017 r. przekraczała roczne zużycie energii aż 159 krajów świata. Mniej od energii potrzebuje Irlandia, czy większość krajów Afryki, a to w dobie próby optymalizowania zużycia energii w kontekście walki ze zmianami klimatu, poważny problem.
Powolność i energochłonność to nie jedyne bariery na drodze do rozwoju blockchain. Zwraca się uwagę, że technologia jest skomplikowana i tajemnicza, co może rodzić nieufność wobec niej wśród zwykłych użytkowników. Kolejna rzecz to fakt, że używa się jej często do przeprowadzania transakcji o charakterze kryminalnym (kryptowalut ze względu na anonimowość chętnie używają terroryści). Wszystkie te problemy razem wzięty schłodziły pierwotny entuzjazm wobec blockchain.
Nie mylić z Bitcoinem!
George Friedman, znany geopolityk, przekonuje, że blockchain to tylko chwilowa moda, która przejdzie do historii, gdy rozwinie się technologia supermocnych komputerów kwantowych, zdolnych łamać jego algorytmy, a więc podkopujących jego wiarygodność. Jednym z największych sceptyków w kwestii kryptotechnologii jest prof. Nouriel Roubini z New York University, zwany „Dr. Doom” (Dr. Zagłada) ze względu na to, że przewidział ostatni kryzys finansowy. Ekonomista uważa, że blockchain i oparte na niej waluty są wręcz bezwartościowe, a jedynym ich zastosowaniem jest spekulacja, są zwyczajnie „jawnym oszustwem”.
Co do tego, że spekulanci inwestują w kryptowaluty nikt nie ma wątpliwości. Odzwierciedlają to wahania ich cen. Np. cena jednego bitcoina w grudniu 2017 r. przekraczała 19 tys. dolarów. Dzisiaj oscyluje wokół 6,5 tys., a w międzyczasie zaliczała z miesiąca na miesiąc wahania o 2-3 tys. dolarów w górę i w dół. Ta zmienność cen utrudnia kryptowalutom realizowanie podstawowej funkcji, tj. bycie środkami płatniczymi. Gdybyś chciał w swoim sklepie sprzedawać za bitcoiny czekoladę, musiałbyś bardzo często zmieniać etykietę z ceną. To kłopotliwe nie wiedzieć, czy ta sama liczba bitcoinów jutro będzie warta tyle, co nowe porsche 911, czy tylko fiat 500.
Chociaz utożsamienie blockchain z bitcoin jest nadużyciem (bitcoin jest jednym z różnych rodzajów blockchain będących w użyciu), to posługujący się nim chętnie technologiczni sceptycy mają spory posłuch u polityków odpowiedzialnych za regulowanie rynku. Politycy ociągają się więc z dostosowaniem regulacji do nowych technologii, bo nie są pewni, czy pozwolić na ich rozwój, czy może zacząć dusić je w zarodku.
Oto przykład. Na bazie blockchain powstało nowe narzędzie – token. Ma on więcej zastosowań niż zwykła kryptowaluta – może być np. wykorzystany do przypisywania prawa własności, albo przekazywania danych, czy zwiększenia bezpieczeństwa płatności cyfrowych. Problem w tym, że nie wiadomo, pod jakie przepisy podlega. -Regulator rynku w USA wciąż nie wie, jak kwalifikować poszczególne typu tokenów. Jedne podlegają przepisom takim, jak tradycyjne papiery wartościowe, a inne nie są przez regulacje objęte w ogóle – tłumaczy Clare Markham. W Polsce – np. ze strony Związku Banku Polskich – pojawiały się głosy, że może właściwie byłoby całkowite zakazanie transakcji opartych na blockchain.
Tyle, że niepewność regulacyjna i mnożenie zakazów, są szkodliwe nie tylko dla konkretnych nowych technologii. Ekonomiści zajmujący się wzrostem gospodarczym – np. tegoroczny noblista prof. Paul Romer z New York University – przekonują, że rozwój cywilizacyjny nie może istnieć bez środowiska przyjaznego nowym ideom, a przecież stagnacji nie chcą nawet technologiczni sceptycy.