Marzenie Mateusza Morawieckiego, by do Polski przyciągnąć gigantów biznesu z Londynu, może być tylko mrzonką. I mówią o tym wprost przedstawiciele Ministerstwa Rozwoju. Wszystko przez pomysł zniesienia limitu składek na ZUS. Przedsiębiorstwa, mające wysokopłatnych pracowników, będą miały zdecydowanie wyższe koszty zatrudnienia. Ministerstwo chce przez rok analizować skutki tego rozwiązania. Problem w tym, że ustawa właśnie przechodzi przez Senat.
- Zorganizowaliśmy kilka spotkań w tej sprawie, gdy tylko projekt się ukazał i zgłosiły do nas firmy alarmujące o możliwych skutkach rozwiązania. Głównie były to przedsiębiorstwa outsourcingowe. A przypominam, że takich centrów usług wspólnych w Polsce mamy wiele. To nie są proste call-center, a zaawansowane przedsiębiorstwa technologiczne. Jeżeli chcemy przyciągnąć takie inwestycje, to tego typu regulacja jest problematyczna – przyznała w rozmowie z money.pl Jadwiga Emilewicz, wiceminister rozwoju.
O co chodzi?
W tej chwili zarabiający ponad 10,5 tys. zł brutto miesięcznie w pewnym momencie przestają opłacać składki (im więcej zarabiają dane osoby w miesiącu, tym szybciej przestają płacić). W kieszeni mają więcej pieniędzy, ale nie tylko oni zyskują. Wbrew pozorom najwięcej zyskuje na tym państwo.
Dlaczego? Bo za kilkadziesiąt lat nie będzie musiało wypłacać ogromnych emerytur. Widać to zresztą w statystykach. Emerytury powyżej 6 tys. zł pobiera w całej Polsce ledwie 20 tys. osób.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ten stan rzeczy chce zmienić. Po co? W imię sprawiedliwości. Takie właśnie uzasadnienie pojawiło się w projekcie ustawy. Już w money.pl udowodniliśmy, że ta zmiana nie jest wcale "walką z elitami". A tak o pomyśle mówią niektórzy posłowie PiS.
To sposób na wyciągnięcie pieniędzy z kieszeni przedsiębiorców. To na ich barkach spoczną gigantyczne koszty reformy.
Jak wynika z wyliczeń Grant Thornton, które firma przygotowała dla money.pl, koszty zatrudnienia jednej wysokopłatnej osoby mogą podskoczyć o kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Menadżer, który ma umowę na 45 tys. zł brutto, będzie w ciągu roku dla pracodawcy droższy o 67 tys. zł. Dodatkowo sam mniej zarobi - czytaj poprosi o podwyżkę.
Dyrektor z pensją 15 tys. zł brutto będzie w ciągu roku kosztował o prawie 10 tys. zł więcej. A przy okazji też mniej zarobi na rękę. Z własnej kieszeni w tym czasie do ZUS odda 4 tys. zł. Opisaliśmy to w materiale pt. "Te dane wystraszyły Mateusza Morawieckiego. Firmy zapłacą tysiące więcej, budżet zapłaci więcej za premiera i prezydenta".
Money.pl na podstawie danych Grant Thornton
Emilewicz przyznaje, że to kontakty ministerstwa rozwoju z posłami i senatorami sprawiły, że zmiany zostały odroczone o rok. Nie zmienia to jednak faktu, że za rok koszty pracy drastycznie wzrosną w wielu przedsiębiorstwach. Firmy przyznają, że jedną ręką nie można ich chwalić za innowacyjność, a drugą zwiększać koszty zatrudnieni najlepszych pracowników na rynku.
W ostatnich dniach Senat zdecydował, że ustawa będzie miała wydłużone vacatio legis aż do 2019 r.
Warto jednak zaznaczyć, że to nie projekt jest odsunięty o rok. Jeżeli zostanie podpisany przez prezydenta, będzie już pełnoprawną ustawą.
Czy to oznacza, że resort rozwoju ma rok, żeby sprawić, by regulacja trafiła ostatecznie do kosza?
- Mamy rok, który pozwoli zastanowić się nad tym projektem, nad tym problemem. Mamy rok, by zobaczyć, co z nim można zrobić dalej. Mamy czas na pogłębioną analizę, jak taka regulacja wpłynie na rynek pracy w Polsce. Mamy rok, by sprawdzić, jak mogą zareagować zagraniczne przedsiębiorstwa - tłumaczy Emilewicz.