*Za nami największy tegoroczny debiut spółki Skarbu Państwa. Inwestorzy, którzy planowali pozbyć się akcji Tauronu już pierwszego dnia, nie mają powodów do zadowolenia. *
Debiut Tauronu to najważniejsza dla ministra Grada oferta publiczna w tym roku. Najważniejsza, bo gdy debiutowało PZU, to sporą część akcji sprzedawał nie Skarb Państwa, a holenderski inwestor Eureko. Wówczas ministrowi Gradowi nie dość, że udało się doprowadzić do zakończenia wieloletniego konfliktu z Holendrami, to jeszcze sam zarobił dla budżetu 1,3 mld zł, a każdemu drobnemu inwestorowi dał zarobić kilkanaście procent już pierwszego dnia.
Podobnie miało być w przypadku spółki energetycznej.
I sukces również udało się powtórzyć... no może z wyjątkiem tego ostatniego elementu. Bo Skarb Państwa zarobił na Tauronie aż ponad 4 miliardy złotych, biura maklerskie na samych prowizjach od zleceń kupna składanych przez drobnych graczy zarobiły ponad 50 milionów złotych. A sami inwestorzy indywidualni? Cóż, na razie nie stracili zbyt dużo. I to również dzięki ministrowi Gradowi, bo przecież w ostatniej chwili obniżył on cenę emisyjną akcji z 70 do 57 groszy.
Co więcej, zgodnie z obietnicami zarządu spółki inwestorzy wciąż mogą liczyć na obniżki w opłatach za prąd. Co prawda zaledwie od 5 do 15 procent. I dopiero za rok pod warunkiem, że w tym czasie akcji nie sprzedadzą.
ZOBACZ TAKŻE:
Pałka: Minister skarbu jest jak zestresowany akwizytor.Minister Grad jednak całego roku nie ma. Wśród graczy są bowiem zawiedzeni, jak chociażby z forum Money.pl: _ Do tych wszystkich ważniaków, co mówią, że na giełdzie się trzeba znać, ja odpowiadam, że nie znam się i nie zamierzam się na niej poznać. Zwabiły mnie obietnice szybkiego zarobku. Obiecywał nie byle kto, sam minister skarbu z PO. Ja może i stracę trochę kasy, ale Komorowski straci mój głos w wyborach _.
Teraz Gradowi pozostaje mieć nadzieję, że przed końcem tygodnia 230 tysięcy drobnych graczy jednak zarobi. Wszak to on i premier Donald Tusk firmowali ten prywatyzacyjny megadebiut. A niedzielne wybory tuż tuż. I zawiedzeni inwestorzy zawsze mogą odpłacić się przy urnie.
Autor felietonu jest dziennikarzem Money.pl