Money.pl: W jaki sposób udało się Panu stworzyć legendę Wrocławia do tego stopnia, że warszawiacy dziwią się, gdy ktoś woli mieszkać w Warszawie, a nie we Wrocławiu? Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia i kandydat na prezydenta – popierany przez PO, PiS, SdPl i „NSZZ” „Solidarność”: Wrocław to miasto, które ma dobrego ducha, dobrą energię, natomiast ja staram się nim zarządzać w sposób budujący optymizm. Ale na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że ostatnie trzy lata od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej były bardzo dobre dla Wrocławia. Aż 3 mld euro przeznaczonych zostało na inwestycje, dzięki czemu docelowo uda się wytworzyć 100 tysięcy miejsc pracy. Wrocław jest też liderem jeśli chodzi o wykorzystanie środków unijnych.
Money.pl: Tak, ale to, o czym Pan mówi, to w pewnym sensie propaganda, bo na razie owoców tego nie widać. Jest jakiś dysonans w tym, że Wrocław ma w Polsce bardzo dobry wizerunek, a gdy tu się przyjeżdża, stoi się w korku i ogląda się szare w dużej części miasto. Ryszard Czarnecki, który przekazał Panu swoje poparcie mówił o Wrocławiu „A” i Wrocławiu „B”. R.D: Nie, moim zdaniem nie ma Wrocławia „A” i Wrocławia „B”, a ponadto nie jest prawdą, że nie widać efektów rozwoju miasta. Proszę zwrócić uwagę, jak Wrocław ożył latem. W tym roku mieliśmy kilka dużych imprez – Non Stop Wrocław, Era Nowe Horyzonty czy Brave Festival. Czyli Wrocław wypełnił się dużej rangi imprezami kulturalnymi. Proszę też zauważyć, ile wkoło pracuje dźwigów. Oczywiście, że są korki, ale to właśnie wynik absorpcji dużych unijnych pieniędzy, które staramy się szybko wykorzystać. Wrocław jest bardzo atrakcyjnym miejscem dla firm deweloperskich, tu powstanie najwyższy wieżowiec w Polsce.
Zgadzam się, że jest w tym wszystkim, o czym rozmawiamy sporo PR-u, ale on nie został wybudowany na pustce, a na konkretnych poczynaniach. Przy czym część z nich jest bardziej spektakularna, cześć mniej. Jeśli rozmawiamy o Wrocławiu „A” i Wrocławiu „B”, to proszę zauważyć, że bezrobocie spadło z 13 proc. do 9 i dotyczy to najbiedniejszej części Wrocławia. Oczywiście, że trzeba więcej remontować budynków i takie mamy plany. Do tej pory remontowaliśmy 30 kamienic rocznie, teraz chcemy, aby to było 100 budynków rocznie.
Money.pl: Ciekawe jest to, że udało się Panu zjednać wrocławian mimo, że klną w korkach i narzekają, że miasto nie zbudowało przez 17 lat aquaparku. Fenomenalne jest także to, że zjednał Pan sobie partie, które na poziomie centralnym nie umieją współpracować. R.D.: Staram się robić wiele rzeczy na dobrej energii. Najważniejsze jest dla mnie poparcie PO i PiS , ponieważ są to partie, z którymi od początku kadencji współpracuję. Ale prawda jest taka, że gdy jest dobrze, o poparcie jest łatwiej. Natomiast konsekwentnie staram się od polityki - polityki partyjnej - trzymać z daleka.
Money.pl: I nie zostanie Pan posłem? R.D: Nigdy w życiu.
Money.pl: Będziemy na portalu Money.pl namawiać Czytelników do głosowania w wyborach samorządowych, aby decydowali, kto będzie nami rządził. Ale mamy świadomość, że – zwłaszcza w dużych miastach – samorząd jest mocno upartyjniony i trudno mówić o niezależności przyszłych samorządowców. R.D: Moim zdaniem trzeba przede wszystkim mówić ludziom, że 12 listopada podejmujemy trzy wybory – wybieramy prezydentów, wójtów, burmistrzów, ale także radnych gmin oraz radnych sejmiku wojewódzkiego. I to jest bardzo ważne - a ginie w natłoku informacji – ponieważ to sejmik wojewódzki będzie decydował, ile unijnych funduszy wpłynie do Polski i jak zostaną rozdzielone. Dlatego jest bardzo istotne, abyśmy poszli i zdecydowali, kto powinien zasiadać w sejmiku. Z punktu widzenia rozwoju demokracji, frekwencja wyborcza wydaje mi się bardzo istotną sprawą.
Money.pl: Wahał się Pan czy po raz kolejny kandydować. Co ostatecznie zaważyło na decyzji – czy praca prezydenta jest taka atrakcyjna, czy też to, że nie udało się Panu dokończyć pewnych zamierzeń? R.D: Ta praca aż taka atrakcyjna nie jest, jest pracą naprawdę ciężką, choć ma też wiele blasków. Podstawowym argumentem za kandydowaniem była rzeczywiście chęć kontynuacji ale także to, że nie wyłonił się silny lider. W Polsce kadencja samorządowców jest czteroletnia, natomiast są kraje, w których trwa ona sześć, czy nawet osiem lat. Na świecie na ogół rozumie się, że kadencji towarzyszą procesy, które trwają dłużej niż cztery lata.
Money.pl: Osiem lat wystarczy? R.D: Myślę, że cztery lata to za krótko, ale osiem już wystarczy, aby coś zbudować. I jeśli mi się to nie uda, to okażę się patałachem.