Money.pl: Straszy Pan, że Polskę czeka kryzys na miarę greckiego. To nie przesada?
*Prof. Krzysztof Rybiński, wykładowca SGH, były wiceprezes NBP: *Na świecie większość kryzysów miała miejsce, gdy dług publiczny jakiegoś kraju był na poziomie 60 procent PKB. Wcale nie trzeba mieć długu w okolicach stu procent, by wpaść w poważne kłopoty. Dlatego ci, którzy mówią, że grecki scenariusz nam nie grozi, są w dużym błędzie.
*Ale na razie recesji udało się nam uniknąć. *
To wcale nie jest argument przekonujący o tym, że wszystko jest w porządku. Sytuacja finansów publicznych w innych krajach Europy jest dramatyczna dlatego, że dotknęła je recesja. Jednak gdy ich gospodarka odbije, to wówczas finanse też się poprawią. Stan naszych finansów publicznych jest fatalny, I to pomimo utrzymania wzrostu gospodarczego. To jest bardzo niepokojące, bo strach pomyśleć, co się stanie, gdy spowolnienie nas w końcu dotknie.
Czyli nie cieszy Pana fakt, że tegoroczny deficyt budżetowy będzie mniejszy od zakładanych przed rokiem 52,2 miliardów złotych?
Właśnie problem polega na tym, że rząd przekazuje do opinii publicznej nieprawdziwe informacje. Bo co prawda deficyt budżetowy będzie niższy, ale przecież budżet państwa to tylko część całego sektora finansów publicznych. A tam deficyt w tym roku wzrośnie z 7,1 do 7,6 procent PKB. I jeszcze raz podkreślam: stanie się to pomimo utrzymania w Polsce wzrostu gospodarczego.
Rząd jednak przekonuje, że mimo wszystko nie przekroczymy progu 55 procent w stosunku długu publicznego do PKB.
No tak, będzie 54,99 procent. Zupełnie jak w sklepie, gdy kupujemy coś za 9,99 złotego. To niepoważne ze strony rządu. A co gorsza, wprowadza wszystkich w błąd. Bo prognoza może pokazać jakąś średnią, ale i tak pozostaje wysokie prawdopodobieństwo, że ten próg przekroczymy. Wystarczy wolniejszy od zakładanego na poziomie 4,8 procent wzrost PKB i od razu wpadniemy w wyższy dług publiczny. Oczywiście plan rządu może się udać, ale będziemy potrzebować dużo szczęścia.
Kto jest winny takiej sytuacji?
Kolejnych kilka rządów od 2002 roku. Liczyliśmy na gigantyczne pieniądze, które napłyną do nas z Unii Europejskiej, ale nikt nie przygotował na to naszych finansów publicznych. Trzeba było wówczas ograniczyć wydatki, by potem mieć z czego wydawać pieniądze potrzebne do inwestycji współfinansowanych przez Unię Europejską. Tego jednak nie zrobiono. Pieniądze z Unii przyszły, nie możemy ich stracić, więc trzeba ponosić wydatki na inwestycje publiczne. A te są rozdęte do najwyższego poziomu w historii. Tym sposobem realizujemy scenariusz: potężne wydatki, wysokie podatki i w efekcie niski wzrost gospodarczy.
Przez taką postawę Polsce będzie trudniej w negocjacjach dotyczących nowego budżetu Unii Europejskiej?
Z pewnością nasza karta przetargowa Unią będzie słabsza. Występujemy bowiem z pozycji kraju, który nie potrafi reformować finansów publicznych.
Przez to możemy dostać mniej pieniędzy?
Nie patrzyłbym na te negocjacje tylko przez pryzmat pozyskiwanych miliardów. Bo wszyscy ekscytują się tym, ile pieniędzy pójdzie na drogi, czy infrastrukturę. A trzeba patrzeć na to, co nam z tego wszystkiego pozostanie, jak środki z Unii się skończą. Jak te pieniądze wpłyną na naszą przyszłość.
Będziemy mieć dobre drogi.
Wspaniale. A gdzie są polskie produkty, które zalewają globalne rynki? Właśnie przez to powinniśmy oceniać nasz sukces w wykorzystaniu unijnej kasy. Bo wbrew temu, co chciałby rząd, innowacje to nie są drogi czy aquaparki w każdym powiecie. Z unijną kasą jest trochę tak, jakbyśmy odkryli ropę naftową. Wszystko zostanie przeżarte, ropa się skończy, a my zostaniemy z potężną infrastrukturą, którą będzie trzeba utrzymywać.
To znaczy, że mamy nie budować dróg?
Nie. Chodzi mi tylko o to, że akcenty są źle położone. Polityczny sukces ocenia się przez to, ile pieniędzy z Unii wydamy, a nie na co one idą. To kompletna porażka.
A polskie uczelnie, które pozyskują pieniądze z Unii?
Proszę pokazać mi przyrost nowych patentów. Nie można mówić o sukcesach, skoro obiektywnie ich nie ma. Proszę pokazać mi wzrost jakości badań. Jeżeli nie zmienimy swojego myślenia, to o wprowadzeniu polskich uczelni do światowej czołówki możemy sobie pomarzyć. Oczywiście jest to trudniejsze od zrobienia kolejnej drogi, czy chodnika za unijne pieniądze. Podobnie jak łatwiej jest zrobić bezsensowne szkolenie z unijnych pieniędzy, które również nic człowiekowi nie da.
[ ( http://static1.money.pl/i/h/55/t84791.jpg ) ] (http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/nie;potrafimy;walczyc;o;unijne;pieniadze;na;nauke,19,0,659731.html) Nie potrafimy walczyć o unijne pieniądze na naukę Wracając do tematu finansów publicznych, wierzy Pan, że rząd zdecyduje się na odważniejsze reformy niż podwyżka VAT, czy zmniejszenie zasiłków pogrzebowych?
Na drugi plan Hausnera bym nie liczył. A szkoda, bo gdyby go przed laty wprowadzić, to dzisiaj bylibyśmy o kilkadziesiąt miliardów złotych _ do przodu _. A tak, powiedzmy sobie wprost: idą wybory, więc chociażby na zniesienie niesprawiedliwych przywilejów emerytalnych dla urzędników w mundurach nie ma co liczyć. Oczywiście, zostanie zmieniony system emerytalny dla nowych osób przychodzących do służby, ale efekty tego działania zobaczymy za dwadzieścia lat.
O reformie KRUS, reformach społecznych, zabraniu przywilejów, można na razie zapomnieć. Tymczasem jeżeli nie zostanie zrobione nic, to za kilka lat kompletnie rozwali się nam system emerytalny, bo to będzie jedyna droga, by na gwałt łatać finanse publiczne. A stawka jest ogromna. Gramy o uniknięcie kryzysu na miarę Grecji. Powinniśmy dzisiaj o tym poważnie rozmawiać. A nie o krzyżu, czy fekaliach. To żenujące.