W Belgii zakończyły sięprzyspieszone wybory parlamentarne. Nawet po ogłoszeniu wyniku wyborów trudno przewidywać, kto będzie rządził przez kolejne 4 lata. Negocjacje w tej sprawie trwają tygodniami, a nawet miesiącami.
Deputowanych i senatorów wybierali Walonowie, zamieszkujący francuskojęzyczną część Belgii, oraz Flamandowie z północnej części kraju, gdzie mówi się po niderlandzku. W ciągu kilku godzin powinny być znane pierwsze wyniki.
Sondaże przedwyborcze dawały zwycięstwo flamandzkim nacjonalistom, których szef mówił, że Belgia jest niepotrzebna i powinna rozpuścić się w Unii Europejskiej. Nowy Sojusz Flamandzki chce przekazać regionom wszystkie uprawnienia, z wyjątkiem polityki zagranicznej i obronnej. Zadowolona byłaby z tego bogatsza Flandria, która od dawna domaga się większej autonomii i nie chce już dłużej płacić z budżetu centralnego na biedniejszą Walonię. Nie wiadomo jednak, czy flamandzcy nacjonaliści wejdą do rządu.
Dlaczego negocjacje trwają tak długo?
Musi to być szeroka koalicja rządowa, czyli złożona z partii, które mają swoich przedstawicieli po obu stronach granicy językowej. Nie jest wykluczone, że po porażce rządzących obecnie flamandzkich chadeków, stery przejmą socjaliści. Belgijska prasa informowała w ostatnich dniach, że premierem mógłby być lider frankofońskich socjalistów. To byłaby przełomowa decyzja, bo zwykle premierem zostaje Flamand, ostatni raz francuskojęzyczny premier stał na czele belgijskiego rządu 36 lat temu.