Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na

Inwigilacja prawicy: możliwe śledztwo wobec przełożonych płk. L.

0
Podziel się:

(dochodzi wypowiedź J. Kaczyńskiego)

(dochodzi wypowiedź J. Kaczyńskiego)

27.2.Warszawa (PAP) - Prokurator krajowy Janusz Kaczmarek nie wyklucza wznowienia umorzonego wcześniej śledztwa wobec przełożonych płk. Jana L. z byłego Urzędu Ochrony Państwa, podejrzanego o nielegalną inwigilację prawicy w latach 90.

"Ewentualne wznowienie śledztwa byłoby możliwe dopiero po tym, gdy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przekaże prokuraturze nowe materiały związane ze sprawą" - powiedział w poniedziałek PAP Kaczmarek.

Dodał, że podczas niedawnego spotkania z szefami resortu szef ABW Witold Marczuk powiedział o odnalezieniu takich materiałów. "Nie wiemy na razie, co tam jest; będziemy wiedzieli, gdy w ABW zakończy się ich kwerenda i je dostaniemy" - oświadczył Kaczmarek.

Spytana przez PAP o tę sprawę rzeczniczka ABW Magdalena Stańczyk oświadczyła tylko, że Agencja "wykonuje czynności w celu pomocy prokuraturze".

Kaczmarek dodał, że najważniejsze jest, czy z nowych akt sprawy "będzie wynikać inspiracja osób stojących wyżej niż płk L.". Ponadto trzeba będzie wyjaśnić, "dlaczego prokuratura badająca sprawę inwigilacji nie dostała z UOP wszystkich akt".

Według Kaczmarka, od zawartości nowych materiałów sprawy zależy, czy śledztwo wobec samego płk. L. będzie kontynuowane, poszerzone o inne wątki, czy też warszawska prokuratura wyśle akt oskarżenia wobec niego do sądu.

Śledztwo wobec płk. L. jest przedłużone do 16 marca. "Zamierzymy wysłać w tym czasie akt oskarżenia, chyba że zapadnie decyzja, by śledztwo kontynuować" - powiedział PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Maciej Kujawski.

W listopadzie 2005 r. prokuratura ta ponownie zarzuciła L., że jako kierownik zespołu inspekcyjno-operacyjnego gabinetu szefa UOP przekroczył w latach 1991-1997 swe uprawnienia, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań prawicowych. Grozi mu do 3 lat więzienia. W 2005 r. Sąd Okręgowy w Warszawie, który miał prowadzić proces L., zwrócił prokuraturze sprawę - by odtajniła stawiany L. tajny zarzut (inaczej sąd przy ogłaszaniu wyroku nie mógłby jawnie ogłosić jego sentencji, co jest wymogiem prawa).

L. to jedyny podejrzany w głośnej sprawie inwigilacji prawicy (opozycyjnej wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej)
, w tym Jarosława i Lecha Kaczyńskich, przez UOP w I połowie lat 90. Szefem UOP był wtedy Gromosław Czempiński, a nadzorował go ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski. Obaj zaprzeczali, by doszło do inwigilacji.

Zarzut wobec L. brzmi: "wykorzystując techniki operacyjne, m.in. osobowe źródła informacji i inne, prowadził rozpoznanie osobowe i problemowe poprzez gromadzenie danych o politykach i ugrupowaniach prawicowych i lewicowych, w tym - Jarosława i Lecha Kaczyńskiego, Adama Glapińskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego, Romualda Szeremietiewa, Jana Parysa oraz Piotra Ikonowicza". Ponadto L. "prowadził działania w zakresie rozpracowywania i dezintegracji legalnie istniejących ugrupowań politycznych jak Ruch dla Rzeczypospolitej, Porozumienie Centrum, SdRP, PPS, czym działał na szkodę tych ugrupowań".

Materiały sprawy znaleziono w lipcu 1997 r. w szafie L. Sprawę ujawnił w sierpniu 1997 r., na krótko przed wyborami parlamentarnymi, Zbigniew Siemiątkowski z SLD, koordynator służb specjalnych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. Tajne śledztwo wszczęto w październiku 1997 r. Liderzy prawicowych ugrupowań, m.in. Olszewski, J.Kaczyński i Macierewicz, dostali od prokuratury status pokrzywdzonych, dzięki czemu mogli się zapoznawać z tajnymi aktami sprawy.

W listopadzie 1999 r. ówczesna minister sprawiedliwości Hanna Suchocka zapowiedziała odtajnienie całość akt umorzonego (wówczas - prawomocnie) śledztwa. Okazało się, że z ujawnieniem akt trzeba czekać na prawomocne zakończenie całej sprawy inwigilacji.

W 2003 r. prokuratura wysłała do sądu akt oskarżenia wobec Jana L. Wątek ewentualnej odpowiedzialności jego przełożonych został wyłączony i umorzony. "Z zeznań wynika, że inicjatywa należała do L., zgłaszał się do swoich przełożonych z pomysłami, zanim zdążyli sami o nich pomyśleć" - mówił "Gazecie Wyborczej" "prokurator znający akta sprawy".

W listopadzie 2005 r. szef MSWiA Ludwik Dorn i Kaczmarek zadeklarowali, że nie widzą przeszkód, by odtajnić akta inwigilacji. Wciąż jednak do tego nie doszło.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił w poniedziałek, że jest szansa na odtajnienie. "Decyzja należy do szefa ABW Witolda Marczuka. Widocznie uważa on, że sytuacja jeszcze do tego z jakiś względów nie dojrzała" - powiedział w Krakowie. Lider PiS dodał, że na temat odtajnienia akt rozmawiał w poniedziałek z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro.

"Muszę czekać na decyzję, na której mi zależy. Ja bym bardzo chciał, żeby te materiały się pokazały, nawet nie ze względu na mnie i to, co mnie tam dotyczy (..) Są tam przede wszystkim informacje, jak wyglądały różne wielkie kampanie medialne z początku lat 90., że one były po prostu organizowane przez służby" - dodał Kaczyński. Jako przykłady wymienił sprawy Anastazji P. i porwania córki wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna, które "były od początku do końca zorganizowane przez służby i ściśle z nimi współpracującego Urbana: warto, żeby Polska o tym wiedziała" - zaznaczył szef PiS. (PAP)

sta/ rgr/ kaj/ mag/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)