Szef wywiadu piechoty morskiej USA w Iraku pułkownik Pete Devlin uznał niedawno w tajnym raporcie, że nie ma prawie żadnych szans na opanowanie sytuacji w ogarniętej rebelią prowincji Anbar, i że wojska USA są tam niemal bezsilne - podał w poniedziałek "Washington Post".
Dziennik powołuje się na wojskowych i pracowników wywiadu, którzy znają treść tego, jak pisze, "niezwykłego" dokumentu.
Oficjele powiedzieli, że po raz pierwszy wysoki stopniem oficer wojsk USA nadesłał z Iraku tak negatywną ocenę sytuacji.
Jeden z nich w następujący sposób podsumował opinie Devlina o tym, co się dzieje w Anbarze: "Nie przegraliśmy na płaszczyźnie wojskowej, ale przegraliśmy na płaszczyźnie politycznej, a właśnie na niej wygrywa i przegrywa się wojny".
Anbar, zamieszkany przez arabskich sunnitów, jest kluczową prowincją iracką: rozciąga się na zachód od Bagdadu do granic Syrii i Jordanii i obejmuje prawie jedną trzecią powierzchni kraju. Od lata 2003 roku stanowi ostoję sunnickich rebeliantów walczących z wojskami USA i siłami zdominowanego przez szyitów rządu irackiego.
Przez miejscowości nad rzeką Eufrat, która przecina Anbar, biegnie od granicy syryjskiej do środka Iraku szlak przerzutowy partyzantów sunnickich i terrorystów z irackiej Al-Kaidy.
Pewien oficer piechoty morskiej powiedział "WP", że dokument jest "bardzo pesymistyczny". Nosi datę 16 sierpnia i był przedmiotem dyskusji w Pentagonie i w kręgach administracji zajmujących się bezpieczeństwem narodowym.
Devlin pisze podobno, że irackie instytucje rządowe praktycznie nie działają w Anbarze. Załamała się także administracja lokalna. Powstałą wskutek tego próżnię wypełniła iracka Al-Kaida, która stała się najważniejszą siłą polityczną w prowincji.
Działania wojskowe są w impasie, bo Amerykanom i armii irackiej nie udaje się rozszerzyć i utrzymać bezpieczeństwa poza obszarem własnych baz. W sierpniu w Anbarze zginęło 33 żołnierzy USA.
Wśród przyczyn tej sytuacji szef wywiadu piechoty morskiej wymienia niewystarczającą liczebność oddziałów amerykańskich i irackich stacjonujących w Anbarze. Jest to problem, który, jak pisze "Washington Post", nęka dowódców wojsk USA od upadku Bagdadu przeszło trzy lata temu.
Dziennik zauważa, że zalecane przez niektórych ekspertów wycofanie wojsk USA z Anbaru i przekazanie prowincji wojskom irackim groziłoby otwartą wojną domową.
"Wojska irackie, w których przeważają szyici, mogłyby zacząć zabijać sunnitów, a oddziały zdominowane przez sunnitów mogłyby po prostu zacząć działać niezależnie od rządu centralnego" - pisze "Washington Post". (PAP)
xp/ ap/
int.