Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jarosław Jakimczyk
|

Kopalnia Budryk - prywatny folwark za państwowe pieniądze

1
Podziel się:

Budryk tylko z pozoru był kopalnią węgla kamiennego, dla wtajemniczonych stanowił prawdziwą żyłę złota.

Budryk tylko z pozoru był kopalnią węgla kamiennego, dla wtajemniczonych stanowił prawdziwą żyłę złota.

W jednej z najmłodszych i najnowocześniejszych kopalń w ostatnich latach doszło do licznych nieprawidłowości, które mogą mieć podłoże korupcyjne. Większość z nich wykryła w ostatnich miesiącach kontrola przeprowadzona na zlecenie rady nadzorczej spółki. Z ustaleń kontrolerów wynika, że na kopalni żerowały firmy zewnętrzne, które wygrywały ustawione przetargi i brały pieniądze za niewykonane usługi. Było to możliwe dzięki temu, że kolejne zarządy patrzyły na proceder przez palce, a pracownicy kopalni, m.in. z dozoru górniczego, brali w nim udział.

_ Na kopalni żerowały firmy zewnętrzne, które wygrywały ustawione przetargi i brały pieniądze za niewykonane usługi. _

Związki zawodowe bardziej zainteresowane były rozdziałem pieniędzy z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych na dopłaty do wypoczynku w kurortach dla swych członków. Była to cena milczenia.

Wierzchołek góry lodowej

Wyniki prac komisji kontrolnej są na wskroś bulwersujące. Ich obraz wprawia w osłupienie skalą wykrytej nieuczciwości i nierzetelności.

_ Praktycznie każda umowa, którą skontrolowano, wykazywała nieprawidłowości od kilku do kilkuset tysięcy złotych _.

Pocieszać może jedynie, że finansowe przekręty nie spowodowały - jak zapewnia prezes kopalni Piotr Bojarski - zagrożenia dla zdrowia i życia górników. Należy jednak pamiętać, że kontrola - o czym przypomina jej spiritus movens Wiesław Wojtowicz, reprezentujący w radzie nadzorczej spółki załogę - nie zajmowała się firmami wykonującymi prace górnicze i objęła na razie jedynie przetargi i współpracę z drugą ligą usługodawców.

Sprawę zbada CBA

W rezultacie kontroli komisja zawiadomiła organy ścigania o podejrzeniu przestępstwa. W zeszłym tygodniu w kopalni „Budryk" trwały już czynności prowadzone przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego, którzy zjechali na dół kopalni.

Według dyrektora gabinetu CBA Tomasza Frątczaka, Biuro wszczęło śledztwo w sprawie oszustw i nadużyć finansowych na terenie kopalni Budryk, a informacje, które były podstawą wszczęcia postępowania, pochodziły m.in. od przedstawicieli załogi kopalni. Prezes Budryka Piotr Bojarski nie ukrywa, że w kopalni doszło do poważnych nieprawidłowości, ale na obecnym etapie wyjaśniania tych spraw nie chce niczego komentować, gdyż mogłoby to - jak twierdzi zaszkodzić postępowaniom prowadzonym przez prokuraturę, policję i CBA.

Oszustwa przetargowe - prymitywne lecz skuteczne

Sposób zawierania przez kopalnię umów z wykonawcami umożliwiał powierzanie lukratywnych zleceń zaprzyjaźnionych spółkom i wyprowadzanie pieniędzy z kasy Budryka.

Mechanizm ten znakomicie ilustruje kontrakt na zabudowę części trasy dla spalinowej kolejki podwieszanej. W wyniku przetargu wybrano firmę, która zaoferowała najniższą cenę. W protokole z postępowania przetargowego czytamy, że spółka Remagum Serwis z Mysłowic za jeden metr bieżący zabudowy zażądała 65 zł, a konkurencja 74 zł. W umowie podpisanej z wykonawcą w maju 2005 r. ceny jednostkowej za metr już nie ma. Jest tylko cena ogólna, jaką kopalnia zobowiązała się zapłacić za wykonanie robót. Podobnie jest na fakturach.

_ WPBK „BIS" nie zwyciężyłaby bez pomocy sekretarza komisji przetargowej, który na protokole z jej posiedzenia wprowadzał ręczne poprawki. _Komisji powołanej przez radę nadzorczą do zbadania przetargów organizowanych przez kopalnię Budryk udało się jednak znaleźć dokument, który pozwolił wykryć przekręt. Okazało się, że wykonawca wykonał jedynie część robót, nie zrealizował 40 rozjazdów kolejki, ale zainkasował całą zapłatę. W stosunku do zrealizowanych robót została ona zawyżona niemal o jedną trzecią.

Stało się to możliwe dzięki temu, że zamiast ustalonych w przetargu 65 zł za metr bieżący zabudowy trasy kolejki, kopalnia płaciła spółce Remagum Serwis aż 97 złotych czyli znacznie więcej niż zażądał konkurent firmy z Mysłowic.

Inny sposób na wygranie ukartowanego przetargu przez tego, kto miał wygrać zgodnie z zakulisowymi ustaleniami, zastosowano wobec firmy WPBK „BIS" - Marek Wysocki z Częstochowy. Spółka ta pokonała konkurencję chociaż złożyła droższą ofertę. „Biorąc pod uwagę wynegocjowane ceny komisja proponuje przyjąć ofertę firmy (...) na warunkach określonych podczas negocjacji" - czytamy w uzasadnieniu werdyktu, który przyznał zwycięstwo częstochowskiej firmie. WPBK „BIS" nie zwyciężyłaby bez pomocy sekretarza komisji przetargowej, który na protokole z jej posiedzenia wprowadzał ręczne poprawki.

Kiedy konkurenci firmy popieranej przez władze kopalni obniżyli swoją cenę w czasie negocjacji, sekretarz komisji potajemnie wydłużył im długość odcinka, który miały objąć prace. To tak jakby w tabliczce mnożenia podnieść jeden z mnożników. Iloczyn (w tym wypadku cena ogólna) automatycznie wzrośnie. Zauważyć to można jedynie sprawdzając jedynie bardzo dokładnie dokumentację.

Zabieg prymitywny, lecz skuteczny. O nierównym traktowaniu uczestników przetargu świadczy też sposób wpisywania oferowanych cen do protokołu komisji przetargowej. Przy pierwotnej ofercie która została odrzucona jako mniej atrakcyjna, cena jest wydrukowana. Natomiast przy tej, która musiała wygrać, cenę wpisywano ręcznie w wykropkowanym miejscu.

Zapłata za fikcyjne prace

Niektórzy wykonawcy - jak wykazała kontrola przeprowadzona na polecenie nowej rady nadzorczej - otrzymywali od kopalni Budryk nienależne wynagrodzenie.

Spółce Eko-Żory np. kopalnia zapłaciła za wykonanie tam przeciwwybuchowych w wyrobiskach w okresie od stycznia do lipca 2006 r., chociaż tamy te zostały zainstalowane wiele lat wcześniej. Potwierdzili to pomiarowcy z Budryka, którzy codziennie pobierają próbki zawartości metanu chodząc po chodnikach.

„Rozpytani na tę okoliczność pracownicy KWK Budryk SA, którzy od kilku lat kontrolują wymienione wyrobiska stwierdzili, że ww. tamy wykonane były przez pracowników KWK Budryk SA po zakończeniu eksploatacji kolejnych ścian i w sposób niezmienny stoją do chwili obecnej. Wymienieni pracownicy całkowicie wykluczyli wykonanie tam przez firmę Eko-Żory w 2006 r.". Faktury dla spółki Eko-Żory były wystawiane na podstawie protokołów odbiorów wewnętrznych, które podpisywali przedstawiciele dozoru kopalni Budryk.

Z kolei faktury wystawione przez spółkę Geo-Wiert zupełnie nie zgadzają się ze stanem realizacji robót opisanym w tzw. książkach raportowych, w których firma szczegółowo odnotowuje, kiedy i co robił każdy pracownik na terenie kopalni. Wynika z nich, że w styczniu ub.r. Geo-Wiert wymienił 15 szyn spalinowej kolejki naziemnej. Tymczasem na zapłaconej fakturze widnieje liczba 1620 szyn. W dokumentacji dotyczącej robót zlecanych przez Budryk spółce Geo-Wiert wręcz roi się od takich nieścisłości. Oczywiście odbiór niewykonanych robót zawsze zatwierdzali pracownicy kopalni.

CBA sprawdza też realizację kontraktu podpisanego przez kopalnię ze spółką SATO-BIS. Okazało się bowiem, że łączna kwota z wszystkich faktur wystawionych przez tę firmę za roboty remontowo-naprawcze na kopalni przekroczyła o prawie 900 tys. zł wartość podpisanej umowy.

Do nadużyć finansowych mogło dojść też przy rozliczaniu posiłków profilaktycznych dla górników. Przetarg na ich przygotowanie wygrała firma PUS z Ornontowic, która zażądała 10 zł plus VAT za jeden posiłek. Taka sama cena jest też w uchwale zarządu kopalni dotyczącej zakupu posiłków od zwycięzcy przetargu.

Tymczasem w umowie z dostawcą z kwietnia 2005 r. cena podniosła się niespodziewanie do 10,70 zł. Gdy pomnożymy to przez 40 tys. posiłków wychodzi różnica 28 tys. zł miesięcznie. W ocenie Wiesława Wójtowicza z rady nadzorczej kopalni, gdyby pieniądze nie były ustawicznie marnotrawione i sprzeniewierzane, rentowność Budryka na pewno byłaby znacznie wyższa. Według Wójtowicza, koszt wydobycia jednej tony węgla w Budryku mógłby wówczas obniżyć się nawet o 10 zł. **

Prywatne zyski na państwowej kopalni

Spółki, które wypompowywały pieniądze z kopalni, niejednokrotnie mają rentowność dziesięciokrotnie wyższą niż Budryk. Z przychodem rocznym rzędu 20 mln zł potrafią osiągnąć nawet 2 mln zł zysku. Tymczasem całkowity przychód KWK Budryk w 2006 r. wyniósł ok. 600 mln zł. Zysk netto kopalni zamknął się w kwocie 5 mln zł. „Nie takich zysków i zwrotu na zainwestowanym kapitale oczekiwał Skarb Państwa" - stwierdził reprezentant załogi na posiedzeniu radzie nadzorczej. „A skąd pan to wie?" - odparła urzędniczka z Ministerstwa Gospodarki, reprezentująca państwowego właściciela kopalni.

Państwowa kopalnia była eksploatowana finansowo jak prywatny folwark, ponieważ przez lata przyzwalał na to właściciel. W tej sytuacji nie dziwi , że Budryk był prawdziwą żyłą złota dla emerytowanych polityków, którzy przez lata rozdawali karty w polskim węglu.

Żyła złota dla politycznych emerytów

Gdy po ostatnich wyborach parlamentarnych Jerzy Markowski z SLD zakończył swoją kadencję w Senacie, postanowił wrócić na stare śmieci. Do marca 1995 r., kiedy został został wiceministrem przemysłu i i pełnomocnikiem rządu ds. restrukturyzacji górnictwa węglowego w rządzie Józefa Oleksego, kierował kopalnią Budryk. W październiku 2005 r., kilka tygodni po klęsce wyborczej SLD, bez trudu znalazł zatrudnienie jako pełnomocnik zarządu Budryka ds. techniki. Otrzymał wynagrodzenie takie, jak prezes kopalni, a ponadto nagrody - roczną, barbórkową i jubileuszową - mogącą osiągnąć nawet pięćset procent zasadniczego uposażenia.

Dodatkowy komfort stanowił zadaniowy system pracy oznaczający możliwość przychodzenia do pracy o dowolnej porze z wyjątkiem szczególnych sytuacji. Ówczesny zarząd kopalni Budryk zawarł z Markowskim umowę w postaci aneksu do jego poprzedniej umowy o pracę z 1993 r. Problem w tym, że stara umowa zawarta była na czas określony i wygasła już w połowie lat 90. Kiedy walne zgromadzenie akcjonariuszy kopalni odwołało dawnego barona węglowego z synekury, jaką była posada pełnomocnika zarządu, był styczeń 2006 r.

Zarząd zwlekał z wręczeniem Markowskiemu wypowiedzenia aż do czerwca, podczas gdy pieniądze zasilały konto polityka co miesiąc. Od balastu finansowego w postaci byłego senatora kopalnia Budryk uwolniła się dopiero wypłaciwszy mu odprawę za wrzesień.

Ministerstwo: 200 tysięcy to znikomy koszt

Dla przedstawicieli załogi w radzie nadzorczej Budryka odejście takich ludzi jak Jerzy Markowski nie oznaczało, że nowe władze kopalni zaczną przyglądać się każdemu groszowi.

Zdaniem Wiesława Wojtowicza z rady nadzorczej zatopienie pełnowartościowych stojaków, których kopalnia pozbyła się, żeby nie przerywać eksploatacji jednej ze ścian, było zwyczajnym marnotrawstwem. Na uwagę Wojtowicza, że utopione stojaki warte były 200 tys. zł, urzędniczka z Ministerstwa Gospodarki Anna Margiś reprezentująca w radzie nadzorczej właściciela oświadczyła „200 tys. zł to jest koszt zatopienia stojaków. W stosunku do rocznych kosztów generowanych przez spółkę jest znikomy".

Związki zawodowe powiadomiły o zdarzeniu prokuraturę. Prezes Piotr Bojarski tłumaczy, że gdyby kopalnia zajęła się wyciąganiem tych stojaków, przestój w pracy trwałby tydzień. Wspomniana ściana bowiem daje 5 tys. ton węgla dziennie; łatwo można sobie policzyć straty.

Ukrócić zbyt dokładne kontrole!

Relacje zarządu spółki z komisją kontrolującą wydatki kopalni w minionych latach nie układają się zbyt różowo.

Świadczy o tym list prezesa do przewodniczącego rady nadzorczej z wnioskiem o niezwłoczne uchylenie uchwały, która - według zarządu - zanadto rozszerzyła zakres upoważnień kontrolnych Wiesława Wójtowicza. Tymczasem nie kto inny, tylko ten związkowiec odkrył najwięcej nieprawidłowości w organizacji przetargów i w wydatkach kopalni. „Niniejszy wniosek jest wyrazem troski zarządu o zapewnienie normalnego funkcjonowania spółki w kontekście liczby i szczegółowości prowadzonych kontroli" - czytamy w piśmie podpisanym przez prezesa Bojarskiego.

Niektóre z jego wypowiedzi przejdą zapewne do historii jak ta, której udzielił kilkanaście dni temu regionalnemu „Dziennikowi Zachodniemu". Dziennikarze pytali prezesa o pieniądze wypłacone firmie Eko-Żory za tamy przeciwwybuchowe, które zbudowała wiele lat temu własnymi rękami załoga kopalni. Bojarski stwierdził, że zamiast fikcyjnych robót przy tamach, spółka z Żorów wykonywała na rzecz kopalni inne roboty, a pracownicy kopalni zapisując je w ten sposób na fakturach, po prostu przekroczyli swoje uprawnienia.

Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(1)
guido
3 lata temu
Teraz Bojarski orze jak może w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu .