Na londyńskiej giełdzie powstaje fundusz inwestujący w diamenty. Za fasadą luksusu kryje się czysta rozpacz funduszy, którym kończą się już pomysły na nowe produkty.
Już wkrótce majętni inwestorzy będą mogli inwestować w diamenty. Ofertę taką przygotowuje szwajcarska firma Diapason Commodities Management. Fundusz, który będzie skupywał duże oszlifowane diamenty o wartości ponad miliona dolarów od 10 lipca ma być notowany na londyńskiej giełdzie. Zamierza zebrać od inwestorów co najmniej 400 mln dolarów.
Potencjalni inwestorzy zachęcani są zwyczajowymi w tej sytuacji argumentami: rosnące zapotrzebowanie, stagnacja produkcji lub nawet jej spadek. Tym samym mogą mieć nadzieję na wzrost cen. W tym błyskotliwym interesie dużą rolę odgrywają również emocje. Kto nie chciałby mieć w portfolio delikatnego odblasku wiecznie błyszczących diamentów?ZOBACZ TAKŻE:
Sztuczny boom na diamenty
Koncept może mieć powodzenie, przynajmniej na krótką metę. Jeżeli dzięki działaniom funduszu pierwszy impuls do kupna będzie wystarczająco silny, to może to wywołać skok cen na rynku diamentów. Pierwsze zyski mogłyby zachęcić kolejnych inwestorów, którzy dalej wywindują ceny w górę. Ale to czyste spekulacje.
Jednak taki mechanizm może zadziałać, co widać na przykładzie z wiosny ubiegłego roku, kiedy to duży fundusz metali szlachetnych lansował srebro i sama już zapowiedź wywindowała ceny srebra w górę. Jednak już kilka miesięcy później doszło do poważnej korekty. Również w interesie z diamentami nie wiadomo, jak długo spirala cen będzie się kręciła.
Pytanie, czy fundusz kamieni szlachetnych przyniesie długoterminowo dobre zyski, nie jest w związku z tym tak istotne. Tak czy inaczej, trudno jest to ocenić, zwłaszcza że wpływ na cenę diamentów mają często uczucia i moda. To one rządzą rynkiem biżuterii. Trochę bardziej racjonalne zapotrzebowanie przemysłowe nie odgrywa przy tej inwestycji żadnej roli, ponieważ przemysł stawia na jakościowo na jakościowo równowartościowe i dużo tańsze sztuczne diamenty.
Marketingowa desperacja funduszy
Naprawdę interesujące jest to, że dostępna jest w ogóle taka oferta. Za błyskotliwą fasadą funduszu diamentowego kryje się czysta rozpacz. Instytucje szukają gorączkowo coraz to nowszych możliwości pozyskania pieniędzy swoich klientów.
Rozbudzając wśród inwestorów entuzjazm dla nowego trendu inwestycyjnego otrzymują możliwość zarobienia na opłatach i dodatkowych koszach całkiem ładnej sumy. Inwestorzy szturmują drzwi z nadzieją, że znaleźli w końcu rynek, który rokuje jeszcze duże zyski inwestycyjne.
Akcje? Po trwającym od miesięcy rajdzie wskaźniki akcji zaczynają drżeć. Wiele przedsiębiorstw jest ocenionych zbyt wysoko a korektura wisi w powietrzu. Obligacje? W fazie rosnącego oprocentowania inwestycja w obligacje przynosi raczej straty niż zyski a przy obligacjach przedsiębiorstw zwiększenie oprocentowania może doprowadzić do strat. Nieruchomości? Fundusz Cerberus chce sprzedać większą część swoich nieruchomość w Niemczech, ponieważ oczekiwania co do zysków nie zostały spełnione. Co zatem pozostaje?
Wobec warunków ramowych wcale nie dziwi, że egzotyczną i po części wątpliwe produkty inwestycyjne znajdują jednak uznanie. Przy czym pojęcie "inwestycji alternatywnych" jest tak bardzo nadwyrężone, że inwestycje, jak lansowany obecnie fundusz diamentów, trudno uznać za poważą alternatywę.
Jednak i tak znajdzie się wystarczająco dużo inwestorów, którzy z nadzieją na "wysokokaratowe" zyski zainwestują w diamenty zamiast zrobić coś sensownego: zrealizować uzyskane zyski z akcji, przenieść w bezpieczne inwestycje, poczekać na korektę, by znowu wejść na rynek. Trzeba jednak przyznać, że działanie takie nie ma luksusowego czynnika jaki ma fundusz diamentów.
Oryginał artykułu opublikowano na stronach ZEIT online