Międzynarodowy Fundusz Walutowy będzie dopiero omawiał z przedstawicielami Unii Europejskiej możliwości powstrzymania chaosu w strefie euro poprzez kolejny program wspierający Grecję, ale słowa przewodniczącej MFW tylko dolały oliwy do ognia, bo chyba jedyną opcją, którą w tej kwestii inwestorzy przyjmują za pewnik jest właśnie międzynarodowa akcja ratunkowa. W poniedziałek rano euro było najsłabsze od czterech miesięcy względem dolara, a kurs pary EUR-USD spadł poniżej okrągłego poziomu 1,40 USD, który bronił się podczas poprzedniej ucieczki od ryzykownych aktywów.
We wtorek japoński bank centralny zgodnie z oczekiwaniami nie zmienił wysokości stóp procentowych (0,1 proc.). Natomiast Niemcy i Wielka Brytania opublikują dziś najnowsze dane o inflacji, a Stany Zjednoczone zaprezentują bilans handlowy. W centrum uwagi będą jednak nie dane makroekonomiczne, ale notowania obligacji. W szczególności różnice rentowności papierów skarbowych Niemiec oraz obligacji włoskich i hiszpańskich, które budzą uzasadnione obawy inwestorów. W ubiegłym tygodniu Włochy zapowiedziały zakaz krótkiej sprzedaży rządowych obligacji, a w prasie branżowej pojawiły się komentarze mówiące o ataku spekulantów, co do złudzenia przypomina atmosferę wokół amerykańskich banków z 2008 r.
Tym razem także nie wiemy dokładnie, jaka jest ekspozycja grupy Unicredit i innych finansowych gigantów Europy na obligacje Greckie i inne wątpliwej jakości instrumenty. Prawdziwa batalia toczy się jednak za kulisami i dotyczy rozliczenia kontraktów CDS na wypadek bankructwa Grecji. Europejski Bank Centralny decydując się w ubiegłym tygodniu akceptować pod zastaw papiery o śmieciowym ratingu dorzucił swoje dwa grosze do dyskusji o podwójnych standardach w świecie finansów.
Na rynkach akcji podczas azjatyckiej sesji nie było mowy o uspokojeniu nastrojów - NIKKEI spadł o 1,4 proc., Hang Seng tracił na wartości ponad 2 proc. Dzień wcześniej w USA NASDAQ stracił 2 proc., a S&P500 spadł o 1,8 proc. pod ciężarem taniejących akcji banków i spółek surowcowych.