Niemcy 15 kwietnia ostatecznie zakończyły erę nuklearną w kraju. Tego dnia wyłączone zostały trzy ostatnie elektrownie atomowe: bawarska Isar II, dolnosaksońska Emsland oraz Neckarwestheim II położona w Badenii-Wirtembergii. Jak sobie radzą bez energii z atomu?
Już pierwszej doby odczuli konsekwencje podjętej decyzji.
Wystąpił niedobór mocy. Nie były to duże wartości, ale jednak wymagały interwencji w postaci importu. To, że tuż po wyłączeniu niemieckiego atomu konieczne było wspomaganie francuskim atomem, brzmi paradoksalnie – mówi w rozmowie z money.pl dr Łukasz Tolak, ekspert Collegium Civitas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Świat pilnie patrzy na Niemcy po "nuclear exit"
Problem wystąpił nad ranem, kiedy nie pracowały elektrownie słoneczne, a bezwietrzna pogoda uniemożliwiła pokrycie zapotrzebowania z farm wiatrowych. Niemcy musiały skorzystać z transgranicznych połączeń i importować 4,7 GW (gigawata) energii elektrycznej. Import nastąpił z opartej na atomie Francji oraz z Polski, produkującej energię przede wszystkim z węgla. Dodatkowe 1,3 GW niemiecka sieć ściągnęła zza granicy w poniedziałek rano.
Jak zaznacza dr Tolak, energiewende (niemiecki model transformacji energetycznej) od czasu do czasu generuje tego typu sytuację.
– To się zdarza najczęściej zimą, kiedy warunki dla produkcji energii ze słońca czy wiatru są niekorzystne, ale w zależności od pogody sporadyczne sytuacje mogą zdarzać się w różnych porach roku – wyjaśnia.
Ostatnim razem taka sytuacja miała miejsce w połowie marca, dlaczego więc obecnie budzi to takie emocje? Liczy się kontekst. Niemiecka prasa i opinia publiczna czujnie przygląda się sytuacji energetycznej kraju w pierwszych dobach po doprowadzeniu do końca procesu "nuclear exit", czyli rezygnacji z atomu. Przypomnijmy, że 60 proc. obywateli opowiadała się za pozostaniem przy energii nuklearnej, a naukowcy i nobliści pisali do kanclerza Scholza apele o wstrzymanie procesu wygaszania ostatnich reaktorów w kraju.
"Niemcy strzelili sobie w kolano"
– Konsekwencje wyłączenia atomu w Niemczech w postaci spadku produkcji energii elektrycznej były do przewidzenia. Ostatnie trzy reaktory dysponowały mocą około 4 GW i pokrywały 6 proc. rocznego zapotrzebowania na energię elektryczną – zwraca uwagę Adam Juszczak, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Faktycznie, tylko w 2022 r. trzy atomowe elektrownie dostarczyły łącznie 32,7 miliarda kilowatogodzin energii elektrycznej. Dla porównania: prywatne gospodarstwa domowe w Niemczech zużywały w tym czasie średnio 3190 kWh energii elektrycznej rocznie – wskazuje organizacja pozarządowa RePlanet.
To oznacza, że Isar II, Emsland oraz Neckarwestheim II razem wytwarzały wystarczająco dużo energii elektrycznej, by zasilić ponad 10 mln niemieckich gospodarstw domowych.
Czy ich wyłączenie zagroziło bezpieczeństwu energetycznemu Niemiec? Raczej nie, kraj ten od lat przygotowywał się do tego momentu i sukcesywnie zmniejszał udział atomu w miksie energetycznym kraju, redukując go do wspomnianych 6 proc. Nie oznacza to jednak, że całkowite wygaszenie niemieckich reaktorów nie będzie miało innych konsekwencji.
Niemcy decyzją o wyłączeniu atomu strzelili sobie w kolano. Mieli zbilansowany miks energetyczny oparty na zróżnicowanych źródłach również w podstawie. Zabezpieczenie w gazie jest obecnie tematem problematycznym, węgiel z kolei źródłem wysokoemisyjnym (emitującym dużą ilość szkodliwych substacji – przyp. red.) – stwierdza dr Tolak.
Jak podkreśla nasz rozmówca, modeli budowania miksu energetycznego jest wiele, a eksperci wciąż spierają się o to, jaki jest najkorzystniejszy, ale wspólnym mianownikiem w tej dyskusji jest dywersyfikacja źródeł. – Obecnie nie ma takiej technologii, która pozwoliłaby bezpiecznie i w pełni oprzeć się na jednym źródle energii – dodaje.
Stabilizatorem dla odnawialnych źródeł energii są w Niemczech wciąż węgiel i gaz. To oznacza, że niemiecka gospodarka będzie zwiększać emisję.
Sprawdziliśmy, jak kształtował się udział poszczególnych źródeł w niemieckim miksie energetycznym w kolejnych dniach po wygaszeniu atomu.
Aktualne dane, opublikowane przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung", pokazują, że elektrownie węglowe zapewniają w tym momencie (dane z wtorku 18.04.) 34 proc. zapotrzebowania za prąd.
Energia z wiatru zaspokaja niemal 1/5 zapotrzebowania (19,1 proc. we wtorek), a solarne farmy 14,2 proc. To więcej niż gaz, który wytwarza 13,8 proc. energii. W koszyku spory udział mają też pozostałe OZE. Biomasa zapewnia 9,5 proc., a inne źródła 9,4 proc.
Jest to o tyle istotne, że Niemcy już są jedną z najbardziej emisyjnych gospodarek UE, a ubiegłoroczne cele emisji CO2 zostały przekroczone o 40 mln ton metrycznych. Według raportu RePlanet łączne emisje spowodowane likwidacją niemieckich elektrowni jądrowych wyniosą ok. miliarda ton CO2 do 2045 r.
Decyzja Niemiec o wycofaniu się z atomu nie ma żadnego uzasadnienia ekologicznego ani ekonomicznego. Trudno szukać w niej logiki, wydaje się to decyzja czysto polityczna i ideologiczna – uważa Adam Juszczak.
Ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego przekonuje, że wyłączenie elektrowni jądrowych to ogromne straty na wielu polach. Wskazuje na badania naukowców z amerykańskiego Uniwersytetu Columbia, według których redukcja produkcji energii z energetyki jądrowej i zastępowanie ją paliwami kopalnymi tylko do 2017 r. doprowadziła do wzrostu liczby zgonów z powodu chorób wywołanych zanieczyszczeniem o kilka tysięcy, a całkowite odejście od atomu do 2035 r. podbije te statystyki do 20 tysięcy zgonów.
Niemiecka gospodarka z roku na rok staje się coraz bardziej emisyjna, to również koszty. Dodatkowe źródła energii, głównie gaz, to 3-8 mld euro dodatkowych kosztów rocznie – podkreśla Adam Juszczak.
Niemcy mają swoją wizję
Decyzja rządu kanclerza Scholza dotycząca realizacji planu odejścia od atomu dla wielu jest niezrozumiała i idąca na przekór trendom. Kiedy europejskie kraje planują budowę nowych elektrowni jądrowych, a inne wycofują się z planów porzucenia tego źródła energii, Niemcy robią coś przeciwnego. A przypomnijmy, że jeszcze w latach 90. w tym kraju działało 19 elektrowni jądrowych, które zabezpieczały 1/3 część zapotrzebowania kraju na energię elektryczną.
Energetyka jądrowa w Niemczech to temat złożony. Należy go rozpatrywać przez pryzmat podstawowego bezpieczeństwa energetycznego, transformacji energetycznej, a także – niestety – pryzmat ideologiczny – mówi Zuzanna Nowak, analityk ds. energii i klimatu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).
Decyzję o odejściu od atomu niemiecki rząd podjął wiele lat temu – w 2002 r. w czasie kadencji kanclerza Gerharda Schroedera. Wybuch elektrowni jądrowej w japońskiej Fukushimie w 2011 r. ją natomiast przyśpieszył.
Kanclerz Angela Merkel ogłosiła wówczas, że do 2022 r. Niemcy definitywnie zrezygnują z energii atomowej jako głównego źródła, a gaz stanie się kluczowym paliwem przejściowym.
Jak przypomina Zuzanna Nowak, Niemcy nabrali wiary w stabilność i bezpieczeństwo własnego rynku energii, mają duże zaufanie do rozwoju energetyki wodorowej, a także do OZE.
Przy sprzyjających warunkach Niemcy mają poważne nadwyżki energii. W szczytowych momentach tak duże, że prowadzą do przeładowania europejskich sieci. Wówczas to oni są eksporterem taniej zielonej energii, która trafia m.in. do Polski – dodaje Łukasz Tolak z Collegium Civitas.
Kłopot w tym, że bez skutecznych technologii magazynowania wciąż potrzebują wsparcia ze stałych i możliwie bezemisyjnych źródeł energii, a jednego z nich Niemcy właśnie sami się zrzekli.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl