Czeski Agrofert przymierza się do przejęcia Petrochemii-Blachownii. To polski producenta chemikaliów z Kędzierzyna Koźla. Jeśli na transakcję zgodzi się czeski odpowiednik UOKiK-u, spółka trafi do rąk miliardera Andreja Babiša. To prawdopodobnie przyszły premier Czech, który znany jest z niechęci do... polskiego biznesu.
Jak pisze "Puls Biznesu", zamiar przejęcia Petrochemii- Blachowni wyraziła Deza, czyli spółka-córka Agrofertu. Informacja o tym pojawiła się na stronie ÚOHS, czyli czeskiego urzędu ochrony konkurencji.
Ten w najbliższych dniach ma podjąć decyzję, czy wyrazi zgodę na przeprowadzenie tej transakcji. Urzędnicy oceniają, czy przejęcie przez czeską firmę chemiczną jeszcze jednego zakładu z tego segmentu, nie ograniczy konkurencji.
Będzie to kolejna zmiana właścicielska Petrochemii- Blachowni. Spółka w latach 90. należała do państwowego Ciechu, ale na początku minionej dekady polski koncern chemiczny sprzedał tę spółkę węgierskiemu BorsodChemowi. Kilka lat temu kontrolę nad tą spółką przejął chiński koncern Wanhua.
Twórcą koncernu Agrofert jest Andrej Babiš, kontrowersyjny biznesmen, a od kilku lat czołowy czeski polityk. Często określany jest mianem czeskiego Berlusconiego, z którym łączy go nie tylko zamożność, ale przede wszystkim mieszanie działalności biznesowej z publiczną.
Choć Babiš formalnie zrzekł się kontroli nad koncernem, przekazując kierowanie nim funduszowi powierniczemu, po tym, gdy w 2014 roku objął tekę ministra finansów. Jak się jednak okazało, niedługo przed objęciem tej funkcji Babiš przeprowadził operację, którą można uznać za sposób na uniknięcie opodatkowania dywidendy Agrofertu.
Przez kilka lat sprawą nie zajęły się służby skarbowe, zresztą ich zwierzchnikiem był sam Babiš. O sprawie zrobiło się głośno w tym roku, co ostatecznie kosztowało Babiša tekę ministra finansów i stanowisko wicepremiera.
Czeski biznesmen, którego majątek wycenia się nawet na 3,4 mld dol., jest znany ze swojej niechęci do Polski.Wielokrotnie w negatywny, czasem wręcz w wulgarny sposób wypowiadał się na temat polskich produktów eksportowanych do Czech. Co gorsza, w ostatnich latach polscy eksporterzy byli wielokrotnie szykanowani przez czeskie organy kontrolne.
W grudniu 2014 roku wyszło na jaw, że tamtejsze służby otrzymały specjalną instrukcję, która zaleca szczególnie dokładne kontrolowanie artykułów spożywczych pochodzących z Polski. Dokument zatytułowano: "Nadzwyczajna kontrola bezpieczeństwa i jakości oraz oznaczenia wybranych rodzajów artykułów spożywczych pochodzących z Polski".
Możliwe, że niechęć Babiša do polskiego biznesu jest efektem zamieszania wokół prywatyzacji czeskiego Unipetrolu sprzed kilkunastu lat. Akcje spółki w 2003 r. wykupił PKN Orlen za 14,7 mld koron. Polski gigant miał jednak wtedy podpisać porozumienie z Agrofertem, który również brał udział w procesie prywatyzacyjnym.
Babiš twierdzi, że Orlen obiecał mu odsprzedać chemiczne spółki, działające w ramach Unipetrolu. Tak się jednak nie stało i Agrofert został na lodzie. Sprawa przez wiele lat toczyła się w sądzie i dopiero niedawno trybunał ostatecznie odrzucił skargę czeskiej firmy, przyznając rację Orlenowi.
Wyrzucenie Babiša z rządu nie oznacza, że jako polityk został zmarginalizowany. Wręcz przeciwnie. Sondaże pokazują, że jego partia ANO ma największą szansę na przejęcie rządów po wyborach jesienią tego roku. W takiej sytuacji niemal pewne jest, że Babiš obejmie stanowisko premiera.